*Kimberly*
Znajdowałam się przy bramie bardzo starego cmentarza. Nikt tu od lat nie był chowany. Każdy o nim zapomniał, no prawie każdy. Stał się on miejscem kultu czarownic, niewielu było śmiałków, którzy odważyli się wejść na jego teren. Zazwyczaj wychodzili inni. Mówili, że widzieli tu straszne rzeczy, nie mogli potem normalnie funkcjonować, więc najczęściej popełniali samobójstwo. Wiedźmy wiedziały jak strzec swojego terytorium przed wścibskimi osobami. Lubiły prywatność.
Już z daleka było czuć zapach świec i tych wszystkich ich cudownych roślinek. Przyprawiało to mnie o lekkie zawroty głosy, które ustąpiły dopiero po przyzwyczajeniu się do tych zapachów. Było czuć jeszcze krew i ją. Nie dało się pominąć jej zapachu, pachniała już inaczej, przyjemniej, smaczniej i dojrzalej. A to wszystko przez jej moc, która teraz była w pełni. Czułam od niej przyjemne mrowienie w całym ciele. Była taka potężna. Niewielu taką miało. Przeważnie pochodzili z bardzo starych rodów i rodzili się z nią. Ale ta wydawała się ciut inna, wyjątkowa. Jakby miała nutkę w sobie czegoś jeszcze. Musiałam się dowiedzieć czego. Musiałam ją mieć.
Żeby się do niej dostać musiałam się nieźle nagimnastykować. Tutaj nie działała część moich mocy, więc co rusz się potykałam o jakiś nagrobek lub grzęzłam w błocie. W końcu okropnie zdenerwowana doszłam do centralnej części cmentarza. Pośrodku niego stał pomnik. Był to anioł. Jego twarz wyglądała znajomo, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd go znam. To nie było najistotniejsze teraz, musiałam ją znaleźć. Zaczęłam węszyć. Nie mogłam sobie teraz odpuścić. Nie kiedy byłam tak blisko. Na moje nieszczęście jedna z tych jędz mnie zauważyła. Nie miałam czasu uciec.
Kiedy ocknęłam się leżałam w szopie koło jakiejś małolaty z kolorowymi pasemkami. Świetnie. Mój cały plan szlak strzelił. Miałam ochotę roztrzaskać tą szopę, aby by się kurzyło. Byłam niesamowicie wkurzona. Było tak cholernie blisko i nagle te popierdzielone małpy znowu mi wszystko zniszczyły. Zemszczę się na nich. Nie wiem jak ani kiedy, ale to zrobię. Pożałują, jeszcze będą błagać mnie o litość.
*Gabriel*
Wszystko już sobie opracowałem. Wiedziałem gdzie ich szukać. Skoro śnił się jej Anthony to w tylko jednym miejscu mogły być, na cmentarzu. Nawet dziecko by to wiedziało. Blake też musiał wiedzieć co oznaczało, że nie miałem zbyt wiele czasu. Musiałem się pospieszyć. Spakowałem to co najpotrzebniejsze do plecaka i wyszedłem przez okno. Upewniłem się, że nikt mnie nie widział i pobiegłem ile sił w nogach na cmentarz.
Na miejscu od razu przeszedłem do działania. Zlokalizowałem ją choć przeszkadzały mi te okropne zapachy i zaklęcia jakie utworzyły wcześniej wiedźmy. Były dość silne, czyli ktoś musiał już po nią przyjść, ale wpadł w ich łapska. Musiałem być ostrożniejszy. Jeden nieostrożny ruch i bym skończył jak tamta osoba. Najlepszym rozwiązaniem było wtopić się w tło. Z wielkim trudem udało mi się to. Moje moce buntowały się. To musiała być sprawka wiedźm. To była ich specjalność.
Odnalezienie Adel nie było trudne. Była w kaplicy lub czymkolwiek innym to było. Co najdziwniejsze nie tylko jej zapach tu wyczułem. Były jeszcze dwa. Jednego nie poznawałem, ale drugi znałem bardzo dobrze. Należał do Kimberly. Głupia idiotka. Ma za swoje. Zapewne chciała zdobyć moc Adel, ale jej się nie udało. To była jedyna rzecz za jaką mogłem podziękować wiedźmom. Jeden problem mniej. Teraz tylko jak stąd wyprowadzić Adel niezauważoną. To graniczyło z cudem. Wszędzie były wiedźmy. Schowałem się za kapliczką i czekałem na odpowiedni moment.
*Adelaida*
Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Moja głowa pulsowała od nadmiaru odczuć. Czułam się jakbym była jakąś elektrownią. Myślałam, że zwariuję. Chciałam, żeby to się skończyło, ale nie wiedziałam co robić. Jak to zatrzymać? Te wszystkie zapachy, odgłosy, obrazy doprowadzały do szaleństwa. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Coś mnie powstrzymywało. To był jakiś materiał w moich ustach. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na dworze, na ołtarzu. Byłam okropnie przestraszona. Na dodatek związali mi nogi i ręce. Sznur palił mi skórę. Nie wiedziałam jak długo jeszcze wytrzymam. Czułam jak po policzkach płyną mi słone łzy.
Wszyscy stanęli wokoło mnie i posągu anioła. Posągu, który mi się śnił. Brakowało jedynie tych okropnych czarnych oczodołów. Wszyscy zaczęli coś recytować.Najpierw cicho, a potem coraz głośniej i pewniej. Myślałam, że pęknie mi głowa. Gdy błysnęło ostrze nie wytrzymałam. Nie wiem jak to zrobiłam, ale zerwałam więzy. Uciekając poczułam ostrze na swojej skórze i jak ciepła krew trysnęła z rany. Nie miałam czasu na ocenianie jak głęboko weszło ostrze, musiałam uciekać. Tylko o tym myślałam. Każdy próbował mnie złapać, ale jakimś sposobem każdy kto mnie dotknął padał jak rażony prądem. Nie zwracałam na to zbytnio uwagi. Nie zastanawiałam się jak to robiłam, ani czy ludzie ci są martwi. Po prostu uciekałam jak najszybciej. Tak jak we śnie potykam się. Gdy podnoszę oczy widzę je. To te same oczodoły.
- Nadszedł twój koniec.
Nie chcę tego słuchać. Próbuję uciec, ale nie mogę. Złapał mnie. Czuję jego kościste ręce na swoim ciele i ten ohydny oddech. Szarpię się, kopię, ale na nic. Jego ręce oplatają mnie jeszcze mocniej, a potem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tracę przytomność.
*Denise*

- Mój panie. - Klękam u jego stup. Czekam na jego rozkaz.
- To ty mnie oswobodziłaś?
- Tak panie.
- Powstań. Otrzymasz swą nagrodę.
Potulnie wstaję. Jestem taka szczęśliwa. Czuję jego moc na swej skórze. Jest taki potężny i wreszcie mój. Tylko jego pragnęłam. Tak bardzo chciałam go dotknąć. Niczego tak bardzo nie pragnęłam jak tego. A on? Ten jego błysk w oku. Widać w nim przekleństwo, zło. Składa na moich ustach pocałunek. Taki delikatny i niewinny, a zarazem taki zaborczy. Mam wrażenie, że odbiera mi nim życie, magię. Chcę przestać, ale nie mogę. Wręcz przeciwnie, pogłębiam pocałunek i zmniejszam przestrzeń między nami. Tracę życie, świadomość. Moje kolana miękną. A potem opadam bezwładniej jak lalka bez życia. Przestaję istnieć...
Ojej złapali ją o.o
OdpowiedzUsuńRozdział mega <3