piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 7

   Obudziłam się w południe. Głowa mi pękała, a w ustach miałam Saharę. Czułam się fatalnie, ale czego się mogłam spodziewać po takiej imprezie. Miałam małe luki w pamięci, ale nie było źle. Ciekawe jak się trzymają dziewczyny.
   Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania i poszłam do łazienki. Najwyższa pora doprowadzić się do porządku. Stanęłam przed lustrem i nie wiedziałam czy mam płakać czy się śmiać. Pod oczami rozmazał mi się tusz, oczy miałam przekrwione jakbym niedawno płakała, a włosy jakby wrony uwiły sobie w nich gniazdo. Nie było mowy, żebym włożyła grzebyk albo szczotkę nie wyrywając połowy z nich albo utknięcia tych przedmiotu w nich. To był jeden wielki kołtun. Zdecydowanie musiałam się doprowadzić do ładu. W takim stanie jedynie mogłam straszyć dzieci z okolicy. Załatwiłam swoje potrzeby fizjologiczne i weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę i stałam tam by po prostu płynęła. Ból głowy odrobinę zelżał, więc mogłam w miarę swobodnie myśleć. Myjąc się zastanawiałam się kim była ta dziewczyna, ta którą mijałam gdy wracałam. Nigdy jej nie spotkałam, choć nie mieszkam tu od urodzenia. Wydawała się taka inna, jakby nie pasowała do tego miejsca. Nie wiem czy to przez alkohol czy moją wyobraźnię, ale miałam wrażenie jakby emanowała jakąś energią. Wydawało mi się to dziwne i nie realne. Czułam się jakby mój mózg płatał mi figle, a ostatnimi czasy zdarzało mi się to dość często.

*Blake*

   Kiedy wróciłem do domu Gabriel już spał. Nie chciałem go budzić więc zrobiłem sobie coś do jedzenia i poszedłem do siebie do pokoju. Zjadłem kolację, a właściwie śniadanie bo zaczynało świtać. Potem przejrzałem zawartość teczki. Nic nie zniknęło, a wręcz przeciwnie przybyło. Był tam jej rysunek. Pewnie przez przypadek go tu włożyła. Na rysunku był kościotrup w starej poniszczonej pelerynie z kosą. Stał na cmentarzu otoczony mgłą. A jego oczy napawały strachem, obawą. Na początku niczego więcej nie zauważyłem, dopiero po dłuższych oględzinach znalazłem coś jeszcze. Napis. "Nadchodzi twój koniec." Dla większości by było to nic takiego, ale nie dla mnie. Na co dzień miałem styczność z bytami nadnaturalnymi, więc nauczyłem się nie ignorować takich sygnałów. One dużo mówiły. Zwiastowały wiele tragedii. Ten też nie wróżył niczego dobrego. Musiałem działać szybko. Wybrałem numer i czekałem aż odezwie się w słuchawce tak dobrze znany głos.
- Czego? Nie masz co robić tylko wydzwaniać do mnie w środku nocy?
- Już świta.
- Dla mnie to dalej noc. A teraz gadaj. Mam nadzieję, że to coś bardzo ważnego bo jeśli zakłócasz mój święty sen dla swoich fanaberii to źle z tobą.
- Dobra zamknij się i słuchaj. Ona rysuje i pewnie śni o śmierci.
- Co w tym takiego dziwnego? Wiele osób o niej śni.
- Ale nie takiej. To jest kościotrup z kosą na cmentarzu. Do tego na jednym z rysunków pisze, że jej koniec jest bliski.
- To są żarty prawda?
- A po cholere miałbym żartować? Weź się puknij.
- Wiesz co to oznacza?
- No nie do końca.
- Ehhh.. One chcą go wskrzesić.
- Kto i kogo.
- Wiedźmy.
- No, ale kogo?
- Coś ci mówi imię Anthony?
   Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i się rozłączyłem. Nie wiedziałem co o tym wszystkim mam myśleć. Nie spodziewałem się jeszcze przez wiele lat usłyszeć to imię. Sądziłem, że wszystko jest skończone, że już nigdy go nie zobaczę. Po raz kolejny się pomyliłem. Ale to teraz nie było najważniejsze. Musiałem ją chronić. Teraz zaczną polować na nią. Będzie potrzebna im jej krew, dużo krwi.

*Gabriel*

   Gdy wstałem Blake już chodził po domu. Szukał czegoś w książkach. Pokój wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. To było do niego nie podobne. Lubił porządek. Czasem doprowadzał mnie tym do białej gorączki. Dlatego to wydawało mi się takie dziwne, dziwniejsze niż zawsze.
- A tu co się stało?
- Anthony się stał.
- Pierdolisz. - Zrobiłem oczy jak pięć złotych. Jedno imię, a tyle się z nim wiąże.
- Nie, wiesz wózki za drogie.
- Weź sobie jaj ze mnie nie rób.
- Nie robię. Na stole leży dowód jeśli mi nie wierzysz. Przyjrzyj się uważnie.
   Nie mogłem w to uwierzyć. Anthony? Jakim cudem? Przecież to nie możliwe. Ale rysunek mówił więcej niż bym chciał. Emanował mocą, czymś czego żadna osoba nad naturalna nie mogła przegapić. Najlepsi mogli nawet wyczuć czyja ona jest. A ta mogła należeć tylko do jednej osoby. Tylko do niego.
- Ale on nie żyje. - Powiedziałem siadając na kanapie. Nadal nie mogłem w to uwierzyć.
- Na razie tak, ale to tylko kwestia czasu.
- Ile go nam zostało?
- Nie mam pojęcia. Jest tylko jedno rozwiązanie jak się dowiedzieć tego.
- Ty chyba nie myślisz o tym?
- Nie mamy wyboru. Jeden z nas musi się z nią zaprzyjaźnić.
- Będą kłopoty.
- Wiem, ale nie możemy czekać z założonymi rękami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz