poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 11

   Po szkole dziewczyny odprowadziły mnie pod dom, a potem rozeszły się do siebie. Gdy weszłam do domu było czuć nieziemski zapach. Trochę się zdziwiłam bo sądziłam, że jak co dzień ciocia wróci późno do domu. Mimo wszystko w głębi duszy się z tego ucieszyłam bo nie musiałam po raz kolejny siedzieć sama i zanudzać się. Przez to przeczytałam już chyba z tuzin książek, a playlistę na telefonie przesłuchałam już z tysiące razy. Zaczynało mi się to już nudzić. Jeszcze trochę i zapamiętam wszystkie teksty i będę instynktownie nucić melodie piosenek kiedy tylko się da, a jakoś nie za bardzo było mi to potrzebne. Położyłam torbę na szafce w przedpokoju i udałam się do kuchni. Tam zapach był jeszcze mocniejszy. Ślinka leciała na samą myśl o tym smakołyku. Nie mogłam się doczekać kiedy dowiem się co to i kiedy będę mogła spróbować choć kawałeczek jego.
   Po kuchni krzątała się ciocia nucąc sobie pod nosem piosenkę z radia. Delikatnie bujała się do rytu. Stanęłam w drzwiach i z uśmiechem na ustach przyglądałam się jej. Wydawała się taka szczęśliwa. Aż chciało się do niej dołączyć. Zanim cokolwiek zdążyłam zrobić ciocia mnie spostrzegła. 
- Adel, nareszcie jesteś. Siadaj już ci nakładam obiad. Musisz być bardzo głodna. 
   Nie mogłam tego zaprzeczyć. Na przerwie obiadowej tak się zajęłam książką, że nie miałam czasu na zjedzenie czegokolwiek. Zupełnie wypadło mi to z głowy. Obiad zjadłam migiem. Wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potem ciocia uparła się żebym zjadła deser. Upiekła moje ulubione ciasto czekoladowe z owocami. Myślałam, że nie dam rady tego w siebie wepchnąć, a tu proszę poszły nawet dwa kawałki. Co prawda później czułam się jakbym miała pęknąć, ale to był szczegół. Już tak dawno jadłam takie dobre ciasto czekoladowe. Po obiedzie posprzątałam i umyłam naczynie. Ciocia jeszcze trochę porozmawiała ze mną o tym co się działo w szkole i czy czegoś mi nie potrzeba. Wydawała się taka miła, ale jej oczy mówiły prawdę. Ciocia Denise zerkała co chwilę na zegarek jakby bała się spóźnić. Tak jak myślałam niedługo potem mnie przeprosiła i zniknęła za drzwiami swojego gabinetu. Tłumaczyła się, że ma coś ważnego do załatwienia. Nie zdziwiło mnie to zbytnio.
   Zegar wskazywał godzinę szesnastą dwadzieścia osiem kiedy w końcu zabrałam się za odrabianie lekcji. Szło mi to dziś opornie. W głowie siedział mi Blake i jak to określiła Sydney kaszaloty. Znałam już wiele panienek i wiem jak reagowały gdy ktoś chciał im rzekomo odebrać ich obiekt westchnień. Dostawały szału i mogłyby dosłownie zabić, byle abyś znikła mu z widoku i by znów im  zarzucał uśmiech numer pięć idąc korytarzem. Raz nawet byłam w takiej sytuacji i podziękuję. Drugi raz jakoś nie miałam ochoty tego przeżyć. To była masakra. Ile ja miałam przez to nieprzyjemności, tego nikt nie może sobie wyobrazić. Dobra koniec. Teraz nie czas na rozmyślanie co się zdarzyło i co może się stać. Teraz musiałam zrobić pracę domową. To było najważniejsze. W pierwszym momencie miałam ochotę rzucić zeszytem z chemii o ścianę. Te wszystkie reakcje wydawały się takie trudne. I niby skąd mam wiedzieć gdzie na jaki kolor zabarwi się osad? Co powinnam dodać, żeby akurat taki związek się wytrącił, a nie inny? Nie cierpiałam tego przedmiotu. Dostawałam od niego kręćka. Był moją piętą Achillesową, ale coś sobie obiecałam. Nie mogłam teraz tak się poddać. Musiałam w siebie uwierzyć i zrobić to. Wzięłam parę głębokich oddechów i otworzyłam podręcznik. Znalazłam tam parę przykładów i pomalutku robiłam resztę w między czasie czytając temat. Gdy skończyłam dumnie przyjrzałam się wszystkiemu. Nie zrobiłam tylko 3 najtrudniejszych przykładów. To był cud, coś niemożliwego. Nie posiadałam się z radości. Został mi tylko angielski i biologia. Z tym mi poszło sprawnie i miałam resztę wieczoru dla siebie. Przebrałam się w dres i poszłam pobiegać. W głowie miałam znowu tysiące pytań i myśli. Musiałam się jakoś tego pozbyć, albo choć odrobinę uciszyć je. Bieganie już raz mi pomogło więc i tym razem powinno pomóc. 
   Gdy tylko wyszłam z domu ruszyłam biegiem trasą, którą poprzednio biegłam. Tym razem miałam zamiar pobiec dalej o ile oczywiście moje płuca i nogi wytrzymają. To był dziś jedyny wyznacznik odległości. 

*Blake*

   Gabriela znowu nie było w domu. Mogłem się założyć, że ją obserwuje. Uparł się, że nie będzie siedział w czterech ścianach i czekał, aż coś się zacznie dziać. Nie dało mu się przemówić do rozumu. Taki już był. Gorzej uparty niż osioł. Ale to też miało swoje plusy. Mogłem w spokoju przejrzeć książkę, którą dała mi Adelaida. Nie powiem znałem łacinę i to bardzo dobrze, ale już dawno czytałem coś w jej archaicznej odmianie. Mogłem trochę wyjść z wprawy. Wyjąłem notes i zacząłem tłumaczyć. Spisywałem sobie to co najważniejsze. Robiłem notatki przede wszystkim dla siebie. Chciałem wiedzieć czy nie ma tam czegoś co by mogło jej zaszkodzić albo by było bardzo istotne dla nas. Niewiele wiedziałem o czarownicach z Forestville. Z tego co pamiętam od wielu wieków mieszkały na tym terenie i były dość potężne. Przyszły tu z Salem i zostały. Nigdy się nie przesiedliły, wyjątkiem były pojedyncze jednostki. To było wszystko co wiedziałem o nich, czyli praktycznie nic. Jednak po lekturze już paru stron moja wiedza znacznie wzrosła. Było tu wszystko o nich i to dosłownie. Autor nawet zamieścił niektóre z ich rytuałów i zaklęć. Było też tu wiele przepisów na mikstury i amulety. Wyglądało to jakby ktoś kto to pisał był blisko z nimi związany, mogła być to sama czarownica, która chciała przekazać część swojej wiedzy i historii innym pokoleniom. Im więcej czytałem tym bardziej oczy wychodziły mi z orbit. W życiu bym nie przypuszczał, że znajdę tu tak mrożące krew w żyłach rzeczy. Sądziłem, że to najzwyklejsza książka o czarownicach i będzie tu więcej kłamstw niż prawdy. Przeliczyłem się. Nie było mowy bym jej to tłumaczył słowo w słowo. To by nam tylko zaszkodziło. 
   Niespodziewanie do domu wpadł Gabriel. Była zziajany, jakby przebiegł co najmniej maraton. Zanim doszedł do siebie minęło z dziesięć minut i wypił półtora litrową butelkę wody. Usiadł na kanapie i tak siedział. Czekałem, czekałem i nic. Musiałem jak zwykle wyciągać wszystko z niego sam. 
- Co się stało, że przyleciałeś do domu z jęzorem na brodzie?
- Ze mną jest chyba coś nie tak. 
- O czym ty mówisz?
- Po raz kolejny wydawało mi się, że widziałem Kimberly. Na dodatek wiedźmy kręcą się koło Adelaidy. One też ją szpiegują. Pamiętasz tego dziwnego gościa, jak mu tam było? Garett? Tak, Garett.
- Powoli. Zacznij od początku. 
- Po raz kolejny widziałem Kim. 
- To nie możliwe. Przecież ona została w domu, no chyba, że ja o czymś nie wiem. A ten Garett? O co ci z nim chodzi?
- Widziałem go jak szlajał się koło jej domu, potem wszedł do środka. 
- Jak to? Chyba nie zostawiła otwartych drzwi?
- Nie. Widziałem jak je zamyka, a potem on wszedł. Co o tym myślisz?
- Mamy problem. Czarownice zaczęły działać. To nie wróży niczego dobrego. Musimy się pospieszyć, ona nie przeszła przemiany jeszcze więc sama nie może się bronić. 
- Tak właściwie to kim ona jest? To jakiś wielki sekret, ale chyba ja powinienem wiedzieć co?
- Problem w tym, że ja sam do końca nie wiem. Chyba nikt tego nie wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz