środa, 28 maja 2014

Rozdział 5

   Kiedy wróciłam z ciocią do domu było po osiemnastej. Znowu musiała gdzieś lecieć więc po raz kolejny zostałam sama. Już miałam się zabierać za czytanie pamiętników mamy kiedy zadzwonił mój telefon. To była Sydney. 
- Siemasz lalu. - Powiedziała kiedy odebrałam. 
- No hej. 
- Co porabiasz? 
- Nic ciekawego, a co?
- Co byś powiedziała na małą imprezkę? 
- No nie wiem. Jakoś za bardzo nie mam ochoty. 
- Oj no weź nie daj się prosić. Jedna mała impreza jeszcze nikogo nie zabiła. 
- No dobra.
- Super. Będę u ciebie o osiemnastej. Włóż coś fajnego. Do zoba.
- No cześć. 
   Zegarek w telefonie wskazywał osiemnastą dwanaście więc miałam niecałe czterdzieści minut na zebranie się. Wyciągnęłam z szafy ubrania i szybko zrobiłam lekki makijaż. Nigdy nie lubiłam tony makijażu na twarzy, dziwnie się czułam z nim i nie podobałam się sobie. Założyłam cienką koszulę z rękawem do łokcia i rurki lekko gdzieniegdzie powycierane. Na nogi włożyłam buty na koturnie. Włosy lekko podkręciłam. Założyłam jeszcze kolczyki, spryskałam się perfumami i byłam gotowa. Przejrzałam się w lustrze. Efekt były zadowalający. Lubiłam się tak ubierać. 
   Gdy się przeglądałam w lustrze ponownie zadzwonił telefon. Sid już była pod moim domem. Jak się okazało mieszkała na tej samej ulicy, więc miałyśmy rzut beretem do siebie. Wzięłam telefon gdyby ciocia dzwoniła i klucz żeby zamknąć drzwi. Na schodach czekała już na mnie Sydney. Była ubrana w luźną koszulę i krótkie spodenki, a włosy jak zawsze miała rozpuszczone. 
- Ale się odstawiłaś. - Powiedziała gdy mnie zobaczyła. 
- I kto to mówi. Tak poza tym fajna koszula. 
- Twoja też. - Wybuchnęłyśmy śmiechem. - To jakaś telepatia. 
- Kto to wie. Dobra to idziemy czy będziemy tak stać i się patrzeć na siebie?
- Idziemy, idziemy. Takiej imprezki nie wolno przegapić, każdy tam będzie. 
- Weź mnie nie stresuj.
- Spokojnie będzie fajnie. Poznasz trochę ludzi, rozluźnisz się, wypijemy jakiś rozweselacz i będziemy się świetnie bawić. Megan robi najlepsze imprezy. Zawsze jest masa ludzi i świetna zabawa. Niczego nie brakuje. 
- Czyli taki mini projekt x?
- Można tak powiedzieć. Z resztą zobaczysz i się sama przekonasz. 

*Blake*

   Siedziałem w pokoju i czytałem książkę. Próbowałem choć minimalnie się rozluźnić, ale Gabriel łażący w te i z powrotem po całym domu nie ułatwiał mi zadania. Od samego patrzenia na jego gębę krew w żyłach mi wrzała. Cholernie działał mi na nerwy. Gdyby nie to, że był tutaj potrzebny pewnie wykopałbym go za drzwi. Jak na razie musiałem ugryźć się w język i znosić jego obecność mniej lub bardziej przyjaźnie. 
- Słyszałem, że jest dziś jakaś impreza. - Powiedział zjawiając się ni stąd ni zowąd w moim pokoju. Rozsiadł się wygodnie na fotelu i czekał na odpowiedź.
- Tak jest u Megan. - Odpowiedziałem dalej wpatrzony w książkę.
- To co tutaj jeszcze robimy? 
- E, siedzimy? 
- Nie sądzisz, że powinniśmy pójść na tą imprezę? Ona na pewno tam jest.
- Skąd ta pewność? 
- Hymm, no nie wiem.Wiesz gdybym się odstawił tak jak ona i jej kumpela z kolorowymi pasemkami też bym tam poszedł.
- Podglądałeś je? 
- Nie, wiesz zrobiłem czary-mary i widziałem je w szklanej kuli. Jasne idioto, że zrobiłem mały zwiad. A teraz rusz ten swój nudny tyłek i się przebierz. Idziemy się zabawić.
- Na serio?? 
- Masz kwadrans. 
- Świetnie. 

*Adelaida*

   Tak jak mówiła Sid impreza była nie mała. Wszędzie było pełno roześmianych ludzi, którzy świetnie się bawili. W takim towarzystwie nie można było być smutnym, nie dało się. Pierwsze co zrobiła Sid to przedstawiła nas gospodyni. Megan śliczną szatynką z ciemno brązowymi oczami. Na pierwszy rzut oka wydawała się miła i sympatyczna, i taka była. Od razu złapałyśmy kontakt. 
- To co dziewczynki pijemy? Piwko czy może coś mocniejszego? 
- Ja tam dziś mam ochotę na coś mocniejszego i już wiem co.
- Myślisz o tym samym co ja? - Megan uśmiechnęła się. 
- Bazooka Joe! - Powiedziały, a raczej krzyknęły razem. 
- Musisz tego spróbować Adel. Jest boski. - Wychwalała Sid. 
   Nie czekając na moją odpowiedz zaciągnęły mnie do barku i zaczęły mieszać ze sobą trzy likiery aż powstał napój o zielonkawym kolorze. Każda dostała po trzy kieliszki. Każda piła po kolei zawartość swoich kieliszków. Już po pierwszym poczułam znajome uczucie ciepła w żołądku. No to zaczynamy zabawę. 
   Po shotach poszłyśmy na podwórko za domem gdzie ludzie tańczyli. Znalazłyśmy trochę wolnego miejsca i zaczęłyśmy wywijać. Bawiłam się przednio. Wygłupiałyśmy się i wymyślałyśmy jakieś nowe ruchy. Co jakiś czas chodziłyśmy do tankować i wracałyśmy z powrotem tańczyć. Po paru kolejkach alkohol szumiał mi w głowie. Nie myślałam zbyt trzeźwo. Liczyła się tylko zabawa. Koło północy siadłyśmy zziajane na kanapie cały czas się śmiejąc. Chciałyśmy trochę odpocząć bo zaczęła wyczerpywać nam się energia. Nie trwało to jednak długo. Dj puścił "House party", a Megan wystrzeliła jak proca. 
- To moja ulubiona piosenka. Musimy zatańczyć. - Skakała niczym kangur wyrzucając słowa jak z karabinu maszynowego. 
   Spojrzałyśmy się z Sid na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Mimo późniejszych protestów Meg zaciągnęła nas siłą i musiałyśmy tańczyć. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, ale niedziela zapowiadała się ciężka. 

*Gabriel*

   Zanim Blake się wypindrzył było grubo po dwudziestej. Normalnie ręce i majtki opadają. Zdążyłem spalić z trzy papierosy i wypić dwa drinki. Dopaliłem do końca ostatniego papierosa i poszliśmy na imprezę. Niczym nie różniła się od tych na których do tej pory byłem. No może aż tyle zgonów już o tej porze nie było. Z głośników sączyła się całkiem dobra klubowa muzyka, a alkohol lał się hektolitrami. Było grubo. Wszędzie gdzie okiem nie sięgnąć widać było roześmiane twarze, aby Blake wyglądał jakby go prowadzili na ścięcie. Ten człowiek mnie załamywał. 
- Weź się uśmiechnij, a nie wyglądasz jakbyś miał ochotę stąd zwiać. 
- Jakbyś nie wiedział to mam na to ochotę. 
- O nie mój królewiczu. Mam plan jak odzyskać twoją zgubę więc zaangażuj się trochę. 
- No to mnie wtajemnicz co i jak. 
- Nie. Najpierw idziemy coś wypić. Musisz się trochę rozluźnić żebyś wcielił się choć odrobinę w swoją rolę. 
    Znaleźliśmy barek i zabrałem się za nalewanie wódki. Raz dwa i kieliszki były napełnione. Podstawiłem je pod nos sztywniakowi i spojrzałem się wyczekująco. Czas rozbawić towarzystwo. Bez alkoholu nie ma zabawy. No przynajmniej nie takiej jaką ja lubię. 
- No dawaj. Na co czekasz? - Zapytałem zniecierpliwiony.
- Ja mam to sam wypić? Pięć kieliszków na raz?
- Co się tak dziwisz? Jedziesz. Inni też chcą się napić. To nie takie trudne. 
- Raz się żyje. - Wypił jednego po drugim. 
- No ładnie. Jeszcze jedna kolejka i idziemy się zabawić. 
- A co z twoim planem? 
- O to się nie martw. Mam wszystko pod kontrolą. A teraz na zdrówko. Za naszą misję. - A kolejne kieliszki poszły w górę.


środa, 21 maja 2014

Rozdział 4

   Drogę do domu pamiętam jak przez mgłę. Nie zwracałam szczególnej uwagi na otoczenie. Byłam zupełnie pochłonięta swoimi myślami. Wszystko wydawało mi się takie samo, monotonne, szare. Nie miałam na nic ochoty. Gdy tylko dotarłam do domu rzuciłam się na łóżko. Zwinęłam się w kłębek i po prostu leżałam patrząc jak za oknem robi się ciemno. Nie wiem kiedy zasnęłam, lecz gdy się obudziłam na dworze była noc. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła północ. Zwlokłam się z wyrka i poszłam na małą wycieczkę do lodówki. Mój żołądek dał o sobie znać, w końcu nic nie jadłam od paru dobrych godzin. Zrobiłam kanapki z szynką i pomidorem oraz herbatę. Usiadłam przy stole i w spokoju skonsumowałam późną kolację.
   Po posiłku wróciłam do siebie, do pokoju. Zabrałam się za odrabianie lekcji. Wypakowując zeszyty trafiłam na teczkę. Nie należała do mnie. Wyglądała na dość znoszoną. Nigdzie nie było napisane do kogo należy. Otworzyłam ją ostrożnie tak jakby miała jakieś ogromnie ważne znaczenie. W środku znajdowały się przeróżne szkice i rysunki. Były na prawdę świetne. Ten kto je zrobił odwalił kawał świetnej roboty, a każdy następny był coraz lepszy od poprzedniego. Wyglądały jak dzieła prawdziwego artysty. Nie mogłam się na nie napatrzeć, nacieszyć oczu. Były takie idealne, dopracowane w każdym calu. Nawet najmniejszy detal był zaznaczony. Nie można było niczego zarzucić tym pracom. Zapakowałam je do teczki by ich nie zniszczyć i schowałam do biurka z nadzieją, że w poniedziałek oddam ją jej właścicielowi. 
   Następnego dnia nie miałam ani chwili spoczynku. Ciocia wreszcie była w domu i stwierdziła, że powinnam rozpakować resztę swoich pudeł, a to co niepotrzebne wynieść na strych. Gdyby nie to, że pudła z deczka mi wadziły i na okrągło się o nie potykałam bym ich nie ruszała. Nie czułam większej potrzeby ich wypakowywania. Zawierały stare pamiątki i rzeczy mamy. Nie potrafiłam się z nimi rozstać więc zabrałam je tu ze sobą. Były to stare albumy ze zdjęciami, figurki, ulubione książki i przedmioty. Wybrałam moje ulubione i ustawiłam je w całym pokoju. Najwięcej było książek. Półki uginały się pod ich ciężarem. Mama uwielbiała je czytać. Były dość stare i zapisane łaciną. Nigdy jakoś szczególnie mnie do nich nie ciągnęło, ale mama tłumaczyła, że są one bezcenne i jest w nich zawarta niewyobrażalnie wielka ilość wiedzy i mocy. Pytana o co jej tak dokładnie chodzi z tą mocą nie odpowiadała. Udawała, że nie było tego pytania. Mówiła, że kiedyś nadejdzie moment kiedy moje zaciekawienie wzrośnie do tego stopnia, że je zacznę czytać i dociekać wielu rzeczy. A gdy jedną przeczytam nie spocznę dopóki nie przeczytam całej reszty. Nigdy jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. 
   Pozostałe rzeczy zapakowałam ponownie do pudełek i wyniosłam na strych. Nie różnił się on od innych strychów chyba niczym. Pełno tu było rupieci, pudeł i szaf. Każda była czymś zapełniona. A to jakimiś starymi ubraniami, to zabawkami to książkami. Zanim bym to wszystko przejrzała minął by tydzień. Przejrzałam wybiórczo półki. Na jednej z nich było pudełko z imieniem mojej mamy - Agnes. W środku były pamiętniki i zdjęcia. Zabrałam je ze sobą i schowałam pod łóżko. Postanowiłam je wieczorem uważniej przejrzeć. Może dowiem się tam czegoś o niej więcej. Nie była zbyt wylewną osobą. Nie lubiła mówić o przeszłości. Nie lubiła do niej wracać, rozdrapywać starych ran.
   Popołudnie spędziłam z ciocią. Zabrała mnie na pizzę i na spacer po mieście. Jak do tej pory zawsze się wymigiwałam od tego. Nie miałam czasu albo chęci. Dziś w końcu się przełamałam. Potrzebowałam trochę towarzystwa. Samotność zaczynała mi ciążyć, a wyjście z ciocią był doskonałym rozwiązaniem na to. 
   Podczas spaceru ciocia opowiadała jak to gdy były małe, ona i mama, jak bawiły się razem. Były bardzo związane ze sobą, niczym bliźniaczki choć dzieliły je dwa lata różnicy. Były nawet bardzo podobne do siebie z wyglądu więc zdarzało się, że ktoś je mylił ze sobą. Nawet gdy dorosły nie zatarły się między nimi siostrzane więzy. Były najlepszymi przyjaciółkami i o wszystkim sobie mówiły. 
- Ciociu skoro byłyście ze sobą tak blisko powinnaś wiedzieć dlaczego mama zdecydowała się stąd wyprowadzić. 
- Przykro mi, ale tego nie wiem. Był taki okres w jej życiu kiedy się w sobie zamknęła. Pisała pamiętnik, ale nigdy go nie znalazłam. 
- Pełno ich jest na strychu. 
- To nie te. Ten był innym. Wszędzie z nim chodziła albo go chowała jakby tam były jakieś wielkie tajemnice. Jako dziecko miałyśmy wiele skrytek, ale w nich nie znalazłam go. Nie wiem co z nim zrobiła. Jeśli chcesz to go szukaj, ale wątpię, że go znajdziesz. Twoja matka była mistrzynią w chowaniu rzeczy. 

* Blake *
  
   Od dwóch dni szukałem mojej teczki. Nigdzie mogłem jej znaleźć jakby zapadła się pod ziemię. Przewertowałem cały pokój od deski do deski i nic. Zrezygnowany usiadłem na łóżko. Wszystko na marne, aby dodałem sobie sprzątania. I jakby jeszcze tego było mało dzwonił mój brat.  Po protu genialnie.
- Witaj braciszku.
- No cześć. 
- Co ty taki nie w humorze? Czyżby twoja panienka dała ci kosza? Hahah. - Tak to do niego było by nie podobne gdyby nie pożartował sobie ze mnie. 
- Nie, nie o to chodzi. 
- To o co?
- Zgubiłem teczkę.
- Tą teczkę?! - Ups, był wkurzony.
- Tak, tą.
- Czyś ty do reszty ocipiał?! Jeśli wpadnie w niepowołane ręce już po tobie! Ty w ogóle myślisz?! Boże co ja się z tobą mam.
- Musiała mi wypaść kiedy wpadłem na nią. 
- Na nią?! Czy ty możesz mówić konkretnie?! Nie jestem cholernym jasnowidzem. 
- No na Adelaidę. Nie jest tak źle.
- Nie jest tak źle? Nie jest tak źle?! Jest fatalnie. Miałeś ją jedynie obserwować, sprawdzać z kim się zadaje i ją ochraniać gdy zajdzie taka potrzeba. 
- No przepraszam. Nie popełnię więcej błędu. 
- No jasne, że nie popełnisz. Wysyłam do ciebie Gabriela. Będziecie od tej pory partnerami. 
- Dobrze wiesz, że działam sam. On mi nie jest potrzebny. - Mówiłem przez zaciśnięte zeby.
- Nie ma dyskusji. Już postanowiłem. Na razie braciszku. 
   Fuck, fuck, fuck. Co za porażka. Zatłukę tego idiotę. Nie będzie mi mówić co mam robić. Nie potrzebuję jakiegoś smarkacza do pomocy. Będzie mi aby przeszkadzać, ale nie trzeba zrobić na przekór mi. Nigdy nie przepadałem za Gabrielem. Od zawsze lubił się ze mną droczyć i wyprowadzać mnie z równowagi. Przeważnie też nie byłem mu dłużny. Może i zachowywałem się czasem jak dziecko, ale momentami nie szło z nim wytrzymać. Był tak zadufany w sobie i takim egoistą, że wytrzymanie z nim w jednym pomieszczeniu jednej godziny było katorgą. Może i był dobry w tym co robił, to i tak nie mogłem się do niego przekonać. Gdybym mógł to już dawno temu bym go udusił gołymi rękami, lecz niestety nie było to takie proste jak by się mogło wydawać.

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 3

   Zaraz po przebudzeniu zabrałam się za sprzątanie. Nie chciałabym by ktokolwiek zobaczył te rysunki, a tym bardziej ja nie chciałam ich już więcej widzieć. To była jakaś masakra. Nawet bez liczenia było widać, że jest ich ze sto jak nie lepiej. Trzymając je wszystkie w rękach nie wiedziałam co zrobić dalej z nimi. Chciałam się ich pozbyć, ale nie mogłam ich od tak wyrzucić do śmieci, bo ciocia mogła by coś podejrzewać. Musiałam zrobić to dyskretnie. Na razie schowałam je pod łóżkiem, a sama poszłam się wyszorować. Musiałam zmyć te pastele z rąk i pot po kolejnym koszmarze.
    Stojąc pod ciepłym strumieniem wody zaczynałam się odprężać. Na chwilę zapomniałam o moich problemach. Niestety mój błogi spokój nie trwał długo. Ostatnie zdarzenia nie dawały mi spokoju. Ciągle przypominały o sobie, nie miałam chwili wytchnienia.
   Dziś śniadanie musiałam zjeść sama. Ciocia miała znowu jakąś ważną sprawę do załatwienia. To była doskonała okazja, żeby się pozbyć niezauważenie rysunków. Idąc do szkoły wyrzuciłam je do kubła i było po sprawie. Poczułam ulgę, wreszcie. Tego mi było potrzeba. Odrobinę się rozluźniłam i wreszcie się uśmiechnęłam. Mój humor się odrobinę poprawił. Wreszcie.
   Lekcje dziś były proste i szybko mi mijały. Nim się obejrzałam została mi już tylko łacina. Dla niektórych to może jakiś okropny przedmiot, a język durny i nie praktyczny, ale nie dla mnie. Praktycznie nie musiałam się go uczyć, jakbym go już znała, jakby był językiem, którym się zawsze posługiwała. Wydawało mi się to dziwne. Starałam się udawać, że nie umiem czegoś, albo nie rozumiem co do mnie nauczyciel mówi, ale zawsze gdy przychodziło co do czego nic z tego nie wychodziło. Tak jakbym była zaprogramowana do posługiwania się nim. Ogółem bardzo szybko uczyłam się różnych języków. Nie miałam z nimi większych problemów. Nie to co z matematyką czy chemią. To był dla mnie kosmos, a trójka wielkim osiągnięciem. W tym roku sobie przyrzekłam, że będę miała czwórkę z chemii. Nie ma innej możliwości. Nie wiedziałam i nie wiem jak to zrobię, ale jakoś średnio mi to wychodzi. Jak na razie najwyżej mogę liczyć na tróję, nie więcej.
   Na łacinie tak jak zwykle siedziałam z tyłu klasy. Liczyłam na to, że nauczycielka mnie nie zauważy i da mi spokój. Wystarczy, że już na francuskim pokazałam co potrafię. Wszyscy ze zdziwieniem się na mnie patrzyli jak bez problemu i z jaką łatwością rozmawiam w tym języku z nauczycielką. Zaczęli szeptać między sobą, pisać karteczki. Wiele osób było by zachwycone tym, że są na językach innych, ale dla mnie to było zbędne. Niestety i tym razem się przeliczyłam. Sorka zaczęła mnie przepytywać z odmiany czasowników. Po raz kolejny mówiłam jak zaczarowana. Ani razu się nie pomyliłam. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Super.
   Gdy tylko usiadłam spuściłam wzrok w dół. Udawałam, że mój zeszyt jest bardzo interesujący. Długo tak nie wytrzymałam. Zerknęłam na zegarek. Zostało jeszcze ze dwadzieścia pięć minut lekcji. Musiałam na ten czas znaleźć sobie jakieś twórcze zajęcie. Mój wzrok padł na ołówek i zeszyt z czystymi kartkami, który nie wiedzieć czemu wyjęłam. Może miałam przeczucie, że będę miała wenę? Nie wiem. Wzięłam ołówek do ręki, ale bałam się cokolwiek narysować. Bałam się tego co stworzę, że będzie to kolejny obraz mojego złego wcielenia. Dobra raz kozie śmierć.- Pomyślałam. Zaczęłam kreślić nic nie znaczące linie i całkowicie poddałam się temu.
   Z czasem proste linie zaczęły przybierać określony kształt. Nie było by nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że rysowałam samą siebie w tym momencie. Szybko spojrzałam za siebie. Nikogo tam nie było. Rozejrzałam się po całej klasie. Jedni udawali, że słuchają nauczycielki, inni coś zawzięcie notowali, a reszta przysypiała. Ponownie spojrzałam do tyłu, ale i tym razem nikogo tam nie było. Przyjrzałam się uważnie rysunkowi. Wydawał się taki realny. Z lewej strony widniał napis. Był tak mały, że na początku go nie zauważyłam. Podniosłam kartę i skupiłam się na rozczytaniu tego. Z małymi trudnościami udało mi się go odczytać. Nie tego się tam spodziewałam. Wszystkiego, ale nie kolejnej groźby jakby już te w koszmarach nie wystarczały. Napis brzmiał: Twój czas dobiega końca. Ciarki przeszły mi po plecach, a tętno przyspieszyło. Wychodziło na to, że ktoś chciał się mnie pozbyć. Czas uciekał, a ja nie wiedziałam co robić, czy jest jakakolwiek nadzieja, że nie umrę? Cała moja przyszłość wydawała mi się taka mglista, zamazana, a jeszcze nie dawno było zupełnie inaczej. Wzięłam głęboki oddech. Przecież nie mogę się teraz załamać. Dam radę. W końcu to tylko jakieś pogróżki, które mój mózg tworzy. Muszę zacząć myśleć pozytywnie. Skupić się na tym co mam.
   Gdy tylko zadzwonił dzwonek zebrałam się i jak najszybciej wyszłam z sali. Musiałam odpocząć. Zastanowić się nad wszystkim, rozplanować. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. Szybko zaczęłam zbierać książki swoje i tego kogoś. Przeprosiłam i uciekłam. Tak po prostu uciekłam. Biegłam ile sił w nogach jak najdalej się da. Nie wiem jak daleko ani jak długo biegłam. Zalazłam się w jakimś parku, a może na skraju jakiegoś lasu? Nie miałam zielonego pojęcia. Jednak w tym momencie nie było to dla mnie zbyt istotne. Po prostu potrzebowałam ciszy, samotności i to dostałam, więc zostałam. Oparłam się o jedno z drzew. Mój oddech był przyspieszony. Już dawno tak nie biegałam. Byłam zbyt zajęta tym czego tak do końca nie mogłam zrozumieć. Ten bieg przypomniał mi jak bardzo tego brakuje, jak bardzo mi jest to potrzebne. Dzięki temu mogłam się wyżyć, choć na krótką chwilę zapomnieć o tym co mnie trapi. Ostatnimi czasy było tego tak wiele. Zbyt długi czas trzymałam to w sobie, nie mogłam nikomu o tym powiedzieć. Nie ufałam ludziom, nie wszystkim, nie od razu. Nawet ciotce Denise nie ufałam, a przecież od małego ją znam. Nie mogłam się nijak przełamać i pogadać z nią od serca. Nie umiałam.
   Czułam się tu taka samotna. Zaczyna się już trzeci tydzień jak tu mieszkam, a ja prawie nikogo nie znam, nie mogę z nikim normalnie porozmawiać. Cioci więcej nie ma niż jest tak jakbym była dla niej balastem, z Sydney zamieniłam dziś kilka słów bo się gdzieś spieszyła i to tyle moich znajomości. Chciałabym się nie przeprowadzić tu, ale nie mogłam inaczej postąpić. Po śmierci mamy nie zostało mi praktycznie nic, musiałam się przeprowadzić do ciotki choć na karku mam już te osiemnaście lat. Sama bym sobie nie poradziła, nie miałabym dokąd pójść.
   Rozpłakałam się. Nie wytrzymałam. Było tego zbyt wiele. Próbowałam być silna, lecz nie zawsze jest to możliwe. Pozwoliłam by łzy płynęły po moich policzkach. To bolało. Tak bardzo bolało.

* Blake *

   Chodziłem po pokoju w te i z powrotem. Nie mogłem usiedzieć w miejscu pięciu minut. Czułem, że jest coś nie tak, ale nie wiedziałem co. W szkole wydawała się taka nieobecna, przestraszona. Im intensywniej o tym myślałem tym gorzej się czułem z tym, że nie mogę jej pomóc. Musi przejść przez to sama. Musi odnaleźć złoty środek, musi zrozumieć.
   Rozmyślania przerwał mi dzwoniący telefon. To był mój brat.
- Cześć i jak się ma nasza ślicznotka? - Zapytał.
- No cześć. Nie najlepiej. Chyba się zaczyna, ale nie jestem pewien.
- Lepiej żebyś był pewien. Wystarczy jedna pomyłka i puff wszystko się posypie jak domek z kart.
- Wiem, wiem. Nie musisz mi przypominać. Jak się czegoś więcej dowiem dam ci znać.
- W takim razie nie trać czasu braciszku, działaj.


sobota, 10 maja 2014

Rozdział 2

   Każdy następny dzień wyglądał prawie identycznie. Wszystko było takie monotonne, wręcz nudne. Nawet na lekcje, które kiedyś mnie ciekawiły dziś wydawały się drętwe i usypiające. Jedynym plusem było to, że po tygodniu ludzie przestali się na mnie gapić jak nawiedzeni. Za to byłam wielce wdzięczna. Jeszcze z tydzień i bym chyba zbzikowała.
   Na dodatek ciotki więcej nie było w domu niż była. Niby przywykłam do tego, że większość czasu spędzam sama, ale w poprzednim mieście miałam choć koleżankę, z którą czasem gdzieś poszłyśmy, mogłam z nią pogadać a tu? Tutaj nie miałam nikogo takiego. Co prawda mogłam do kogoś zagadać, czy coś ale większość dziewczyn patrzyła na mnie z wyższością jakbym im za coś podpadła, a przecież nic takiego nie zrobiłam. Żyłam w swoim świecie i nie wchodziłam im w paradę. Nie kłóciłam się o nic, nie ubliżałam nikomu, a jest tak a nie inaczej. Przełom dopiero nastąpił po około dwóch tygodniach.
   Siedziałam jak zwykle z tyłu klasy i czekałam aż skończy się przerwa. Po niej miałam mieć ostatnią lekcję tego dnia i wreszcie wrócić do domu. Z braku jakichkolwiek zajęć wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam coś bazgrać. Nawet nie zauważyłam kiedy klasa się zapełniła i zaczęła się lekcja. Całkowicie zatraciłam się w tym co robiłam. Czułam się jak w transie. Wystarczyło parę kresek, a moja ręka jak zaczarowana stworzyła coś niesamowitego. Rysunek przedstawiał płaczącego anioła z mojego koszmaru. Odwzorcowałam go idealnie jakbym miała jego obraz wyryty w mózgu. A te jego oczy wydawały się takie żywe, jakby w tej rzeźbie był zaklęty człowiek. Były pełne bólu i rozpaczy. Patrzyły się błagalnie jakby chciały powiedzieć "ocal mnie", "pomóż mi". Ciarki przeszły mi po plecach. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Podskoczyłam do góry zrzucając z ławki zeszyt. Chciałam po niego sięgnąć, ale ktoś był szybszy. Była to dziewczyna o ciemnych włosach i kolorowych pasemkach. Zaciekawiona obejrzała moje dzieło.
- Fajny. Sama go narysowałaś? - Zapytała. Przytaknęłam. - Wygląda niemal jak żywy, a te oczy. Niesamowite.
- Dzięki.
- Tak w ogóle to jestem Sydney, ale znajomi wołają na mnie Sid.
- Adelaida, ale wolę Adel.
- Spoko. Trzymaj ja muszę lecieć. Do jutra.
   Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć nie było już Sydney. Zostałam sama w klasie. Włożyłam zeszyt do torby i tak jak reszta poszłam do domu. W domu jak zwykle nie było cioci. Znowu była na jakimś spotkaniu. Odbywały się one prawie codziennie. Zazwyczaj  wracała jak już spałam, więc całe popołudnie musiałam spędzić sama. Cokolwiek bym wtedy nie robiła czas dłużył mi się niesamowicie. Każda godzina wydawała się wiecznością. Żeby zająć sobie czas ciągle coś czytałam, uczyłam się, ale to nie wystarczało. Coś mnie od środka rozpierało, chciało się uwolnić, a ja to ciągle tłumiłam w sobie, próbowałam to zniszczyć. Nie dało się. A dziś już po prostu nie wytrzymałam. Nie mogłam tego w sobie dalej trzymać, to pragnienie było zbyt silne.
   Wyjęłam stary blok i pastele. Usiadłam wygodnie na podłodze i zaczęłam. Czułam się identycznie jak na lekcji. Trans, kompletne zamroczenie, nie docierało nic do mnie. Nie przestałam nawet gdy ręka zaczęła mnie boleć. To było w tym momencie nie istotne. Liczyło się tylko kreślenie lini, które z czasem przerodziło się w osobę przerażająco podobną do mnie. Dziewczyna z rysunku była mną. Różniłyśmy się jedynie oczami, postawą i mimiką. Jej oczy były zimne jak lód pomimo ciepłej, brązowej barwy. Usta były ułożone figlarnym,a zarazem drwiącym uśmiechu. Ręce zaś miała założone na piersiach.Wyglądałam jak czarny charakter, jak osoba budząca grozę. To nie mogłam być ja, ja taka nie jestem. Odwróciłam wzrok. To zbyt wiele. Najpierw ten anioł, teraz to. To było przerażająco dziwne. Nigdy tak nie rysowałam, zawsze byłam w pełni świadoma. A do tego nie takie rzeczy. Zwykle było to coś miłego dla oka, więc skąd taka nagła zmiana? Może to przez śmierć matki? Tak to musi być to. Pamiętam jak dziś gdy ją znalazłam. Leżała w kałuży krwi z nożem w ręce. Miała taki nieobecny wzrok. To był przerażający widok. Nie dziwne, że teraz takie rysunki maluję. To musi być z tym związane. Innego racjonalnego wyjaśnienia nie mogłam znaleźć, bo po prostu go nie było.
   Szybko złożyłam i odłożyłam na swoje miejsce blok i pastele. Potrzebowałam ciepłej kąpieli dla rozluźnienia. Nalałam wody do wanny i wlałam olejek o zapachu owocu granatu i figi. Uwielbiałam go. Gdy tylko zanurzyłam się w cieplutkiej wodzie moje ciało się rozluźniło, a nozdrza wypełniły nieziemskim zapachem. Tego mi było trzeba. Dopóki woda całkiem nie wystygła leżałam i starałam się nie myśleć o niczym. Lecz gdy tylko spojrzałam w lustro przed oczami stanęła mi tamta ja, z obrazu. Zadrżałam mocniej opatulając się ręcznikiem. Wytarłam się i założyłam piżamę. Kąpiel wzmogła mój apetyt. Gdy zeszłam do kuchni usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. To musiała wracać ciocia. Zegarek w kuchni wskazywał godzinę dwudziestą trzecią, więc całkiem ładnie zabawiła. Porozmawiałyśmy chwilę i ciotka poszła położyć się spać. Tłumaczyła się tym, że jest okropnie zmęczona. Nie skomentowałam tego, choć miałam ochotę. Wróciłam do konsumowania wcześniej zrobionych kanapek z szynką i sałatą. Popiłam je sokiem owocowym i też poszłam się położyć. Marzyłam o tym by zakopać się w mięciutkiej pościeli.
   Od razu po położeniu się w łóżku odpłynęłam w krainę Morfeusza. Dziś też śnił mi się mój koszmar. Wszystko w nim było identyczne. Niczym się nie różnił od miliona poprzednich. Obudziłam się jak zawsze zlana potem. Spojrzałam na swoje dłonie. Były całe w pastelach. Rozejrzałam się po pokoju i zamarłam wszędzie walały się kartki, a na nich moje złe wcielenie..

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 1

   Po raz kolejny obudziłam się zlana potem, przestraszona, nerwowo rozglądając się w około szukając potencjalnego zagrożenia. Znów śnił mi się ten sam koszmar. Puste oczodoły wręcz prześladowały mnie ilekroć zamknęłam oczy. Bałam się zasnąć, bałam się przeżyć na nowo ten koszmar senny. Każdej nocy wydawał się taki realny, wręcz namacalny, jakby był rzeczywistością. To mnie przerażało w nim najbardziej.
   Powoli zwlekłam się z łóżka. Zegarek wskazywał na godzinę szóstą sześć. Wszystko się do mnie kleiło jakbym wylała na siebie z litr wody. Do zajęć miałam jeszcze sporo czasu, więc naszykowałam ciuchy i wzięłam szybki prysznic. Od razu poczułam się lepiej. Wysuszyłam szybko włosy oraz ubrałam naszykowane wcześniej ubrania i zeszłam na śniadanie. Po kuchni już krzątała się ciocia. Jak to mówią była rannym ptaszkiem. Uwielbiała gotować i świetnie jej to wychodziło.
- Cześć ciociu. - Uśmiechnęłam się ciepło.
- O tak wcześnie wstałaś? Siadaj i jedz śniadanie, musisz być bardzo głodna. 
   Długo nie trzeba było mnie namawiać. Kiszki grały mi marsza. Nasypałam do miseczki musli i zalałam je mlekiem. Uwielbiałam takie śniadania. Mogłam je jeść codziennie i nigdy mi się nie znudziły. Wypiłam jeszcze kawę z mlekiem i poszłam się umalować. Nie musiałam się mocno malować, odziedziczyłam po mamie naturalną urodę. Każdy mi tego zazdrościł. Nałożyłam niewielką ilość pudru, wytuszowałam rzęsy i pomalowałam usta ulubionym błyszczykiem. Włosy rozczesałam i pozostawiłam rozpuszczone, żeby miękko opadały na łopatki. Całość zwieńczyłam perfumami i gotowe. Spakowałam jeszcze książki i zeszyty do torby i zeszłam z powrotem na dół. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Była siódma trzydzieści siedem, czyli miałam ponad dwadzieścia minut na dotarcie do szkoły. Ciocia uparła się, że odwiezie mnie więc poczekałam na nią aż założy buty i weźmie kluczyki. 
    W szkole byłam przed czasem. Miałam jeszcze około piętnastu minut więc spokojnie poszłam do sekretariatu po plan lekcji na cały tydzień i klucz do szafki. Zostawiłam tam zbędne rzeczy i udałam się na pierwszą lekcję - historię. Usiadłam z tyłu klasy w jednej z wolnych ławek i ze spokojem czekałam na dzwonek. Każdy kto wszedł do klasy spoglądał w moją stronę. To było do przewidzenia. W końcu nie codziennie pojawia się w tej szkole nowa twarz, to nie było zbyt wielkie miasto.Wiele osób się tu bardzo dobrze znało, więc o plotki nie było trudno. Była ich cała chmara jak komarów w lato. Aby patrzeć kiedy i o mnie się jakieś pojawią. Nie przepadałam za tym, ale co człowiek poradzi? Trzeba się przyzwyczaić, że ludzie zawsze będą coś gadać i spekulować. Tacy już po prostu byli.
   Historia minęła dość szybko. Starałam się nie zwracać uwagi na ciekawskich i skupić się na tym co mówiła nauczycielka, ale było to ciężkie kiedy co chwilę jakaś para oczu zerkała w moją stronę. Rozpraszało to mnie. Miałam nadzieję, że na kolejnej lekcji będzie lepiej, ale jak się okazało wcale nie było inaczej. Miałam ochotę zapytać się co im się nie widzi, albo czy wyglądam jak jakiś pieprzony kosmita, ale wolałam się nie kompromitować już pierwszego dnia. Nie chciałam już na samym początku narobić sobie wrogów i żeby ludzie mieli mnie za jakiegoś dziwaka. Już to przerobiłam i mogę szczerze powiedzieć, że to nie najprzyjemniejsze uczucie gdy wszyscy się na ciebie krzywo patrzą. Wolałam na razie trzymać buzię na kłódkę i się uśmiechać.
   Po ostatniej lekcji wychodząc ze szkoły odetchnęłam z ulgą. Pozbyłam się wścibskich spojrzeń, które śledziły każdy mój ruch. Dość szybkim tempem ruszyłam do domu. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Chciałam zaszyć się w moich czterech ścianach i powrócić do lektury mojej nowej książki. Okropnie mnie wciągnęła. Gdybym mogła to bym ją przeczytała na raz, ale niestety nie miałam ostatnio zbyt wiele czasu na czytanie.
A to pogrzeb mamy, potem przeprowadzka, a teraz lekcje. Tak wiele się zdarzyło w tak krótkim czasie. Zbyt wiele.
   Po powrocie do domu nie zastałam w nim cioci. Była na jakimś spotkaniu ze znajomymi i miała wrócić późno więc sama musiałam zrobić coś sobie do jedzenia. Nie byłam w tym najlepsza, ale proste rzeczy umiałam przyrządzić. Dziś jednak nie miałam głowy do gotowania, więc zamówiłam pizze. Miała być za pół godziny więc przez ten czas zabrałam się za odrabianie lekcji. Było ich niewiele więc szybko sobie z nimi poradziłam. Wszystko wydawało się wręcz banalnie łatwe, co było troszkę dziwne bo zazwyczaj miałam małe problemy z matematyką czy chemią. Wolałam zajęcia artystyczne i sportowe. Mogłam na nich pokazać co mi w duszy gra i się wyszaleć. Sprawiało mi to wiele przyjemności, ale matka nie przepadała za tym. Wiecznie narzekała na porozrzucane przyrządy do malowania w moim pokoju i masę przeróżnych szkiców, rysunków. Mówiła, że powinnam zająć się czymś co zapewni mi stały dochód i coś co będzie bardziej przyziemne. Twierdziła, że powinnam wykorzystać swoją wiedzę z biologii do pomagania ludziom. Często się o to kłóciłyśmy. Nie rozumiała mnie. Mogłam jej tłumaczyć do końca świata, ale to było jak rzucanie grochem o ścianę. Jednym uchem wpuszczała, a drugim wypuszczała. Nie docierało to do niej, była pewna swego i w końcu musiałam się poddać. Byłam już zmęczona tymi ciągłymi sprzeczkami o to i porzuciłam swoje pasje i całkowicie oddałam się nauce. Według cioci Denise popełniałam wielki błąd, ale ile tak można było ciągnąć? Może i żałuję, że się poddałam, ale kto wie czy nie postąpiłam właściwie. Kiedyś się na pewno tego dowiem. 
   Pizza przyszła na czas i nie mogę narzekać była bardzo dobra. Zjadłam jej chyba z połowę co było moim nowym rekordem. Posiedziałam jeszcze trochę oglądając jakiś nudny program, bo niczego lepszego nie mogłam znaleźć i tak zleciało mi popołudnie i wieczór. Koło dwudziestej drugiej postanowiłam się położyć spać. Powoli zaczynałam zasypiać na siedząco. Zmyłam makijaż i skorzystałam z toalety. Wyszczotkowałam zęby i włosy bo trochę mi się skołtuniły. Założyłam moją genialną piżamę z sówką i położyłam się pod cieplutką kołdrą. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam..

Bohaterowie

  Adelaida "Adel" Devine
Denise Devine

 Kimberly "Kim" Johnson

 Megan "Meg" Watson

 Sasza Iwanow

 Sydney "Sid" McCartney

  Zoey "Zo" Northon

 Anthony "Anton"
 Blake Evans

 Felix Cade

 Gabriel Jones

 Stark Mangum

Garett Anderson


* Pozostali bohaterowie będą dodawani w trakcie opowiadania, info o tym będzie podana pod rozdziałem, w którym pojawi się nowy bohater.

Prolog

   Spaceruję we mgle. Widzę tylko niewyraźne kontury... nagrobków? Tak to na pewno są nagrobki. Dotykam jednego z nich w kształcie anioła. Po jego marmurowych policzkach płyną krwawe łzy. A może mi się tylko wydaje? Może majaczę? Tak to nie może być prawda, znowu mam schizy. Idę dalej. Coś za mną szura. Przyspieszam krok. Słyszę coraz wyraźniejszy dźwięk materiału sunącego po trawie. Zaczynam biec, a moje serce bije jak szalone. Potykam się. Ktoś pomaga mi się podnieść. Podnoszę głowę, a moim oczom ukazują się puste oczodoły. Zieją przerażającą pustką. Ich właściciel próbuje przewiercić mnie nimi na wskroś.
- Nadszedł twój koniec.
   Nie mogę w to uwierzyć. Kręcę niedowierzając głową, jestem przerażona. Właściciel pustych oczodołów śmieje się z moich nieudolnych prób oswobodzenia się, a ja nie wiedząc co robić po prostu krzyczę ile sił w płucach.