środa, 23 lipca 2014

Rozdział 13

*Megan*

   Czuję się jakby przejechała po mnie sześciotonowa ciężarówka. Głowa mi pęka w szwach, a żołądek fika fikołki. Nie jest dobrze, oj nie. Muszę do łazienki. Zwracam całą zawartość żołądka, ale to wcale nie pomaga. Jest ciągle tak samo o ile nie gorzej. Za jakie grzechy się dałam na to namówić? Dlaczego musiałam znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i czasie? Teraz muszę tak się katować, żeby zdobyć jakiekolwiek informacje dla tej suki. Dlaczego sama tego nie zrobi? Przecież mogłaby. A może się czegoś boi? Cholera ją wie. Mimo to nie umiem się przeciwstawić jej. Boję się jej. Boję się sposobu jakim na mnie patrzy. To nie jest wzrok normalnego człowieka. Jest w nim tyle zła, nienawiści i pogardy, że czuję się jakbym malała, kuliła. Nie mam odwagi jej odmówić. Jestem zdolna jedynie do przytakiwania na każde jej słowo.
   Jedynie co mnie dziś cieszy to to, że dziewczyny są w takim samym stanie co ja. Wszystkie trzy mamy mega kaca. Każda z nas ma Saharę w gębie i rewelacje żołądkowe. Pomalutku doprowadzamy się do ładu, ale za nim wyjdziemy Adel poczęstowała nas jakaś miksturą. Mówi, że to powinno nam pomóc na kaca. Akurat. Wszystko już sprawdziłam i nic nie działa. Mimo to i tak piję i wracam do domu. Muszę się ogarnąć do wieczora. Kim mnie zje jeśli nie zdam jej raportu.

*Gabriel*

   Siedziałem u siebie i próbowałem zabić sobie czas oglądając jakieś denne filmy. Nie miałem co ze sobą zrobić. Szczerze to się trochę obawiałem co mi teraz zrobią. Oni potrafią być okrutni. Cholera dlaczego nie pomyślałem? Czuję się jak skończony idiota. Jak zawsze chce dobrze, ale wychodzi inaczej. Nie wiem co robić. Nie ucieknę. Chyba, że ona mi w tym pomoże. Tylko jak to zrobić? Musi dojść do przemiany, już jest blisko. To już kwestia dni kiedy do tego dojdzie. Ale to będzie za późno. Nie mogę tak długo czekać. Oni będą tu szybciej. Sytuacja wymyka się spod kontroli. Będą chcieli sami to załatwić, a mnie zdegradują. Musze obmyślić jakiś plan. Wszystko musi być jak najdokładniejsze. Nie mogę pozwolić sobie na porażkę.

*Denise*

   Czas uciekał, a my dalej nie mamy nic ustalone. Każdy się z każdym spiera tylko ja siedzę na końcu stołu i cierpliwie czekam. Banda nieudaczników. To określenie idealnie ich opisuje. Żadno z nich nie umie się wywiązać z obowiązków. Może i wina leży po części po stronie nieśmiertelnych, ale to i tak ich nie usprawiedliwia. Pracuję z niekompetentnymi ludźmi. Muszę to zmienić. Jest jedyny sposób na to. Nigdy nie popierałam przemocy w sabacie, ale to była wyjątkowa okazja. Zbyt wiele możemy stracić przez ich głupotę. Muszę temu zaradzić.
- Cicho!!! Mówicie co wiecie. Trzeba wszystko rozplanować i zacząć działać.
- Podobno ma się tu zjawić więcej nieśmiertelnych i to w przeciągu paru dni.
- To nie wróży niczego dobrego. To tylko zwiastuje kłopoty. Musimy wszystko przyspieszyć zanim będzie za późno.
- Ale ona nie przeszła przemiany.
- To da się zrobić. Nie na darmo matka mnie przygotowywała do tego rytuału. Ja tym się zajmę. Wy przygotujcie miejsce. Znajdźcie jakąś polanę w lecie i róbcie wszystko jak najdyskretniej. Nikt się nie może dowiedzieć o niczym. Jeśli mnie zawiedziecie nie liczcie na litość. Od razu możecie pakować manatki i uciekać zanim was pozabijam. Zrozumiano? A teraz wynocha, do roboty!
   Sama poszłam do ogrodu. Musiałam zebrać zioła do naparu. Trzeba troszkę jej pomóc w przemianie. Była dla nas niezbędna. Tylko jej krew i magia mogły pomóc nam dokończyć rytuał. Bez niej nie było by niczego, więc nie mogłam pozwolić sobie na choćby najmniejszy błąd. Byłam do tego przygotowana. Nie mogłam zawieść mojej rodziny. Gdy wszytko było gotowe zrobiłam obiad i dodałam odpowiednią ilość naparu. Musiała to być potrawa o wyrazistym smaku, który by idealnie komponował się z ziołami z naparu. Wszystko było dokładnie przygotowane. Nie było mowy o żadnym błędzie. Zostawiłam karteczkę Adel i wyszłam. Musiała to zjeść. Tylko ona. Nikt więcej.

*Adel*

   Po tym jak Megan poszła do domu razem z Sid poszłyśmy spać dalej. Żadnej z nas nic nie chciało się. Gdy ponownie się obudziłyśmy czułyśmy się o niebo lepiej.
- Ej to na prawdę działa.
- No pewnie, w końcu już nie raz tego próbowałam.
- Nie wyglądasz na taką imprezowiczkę, chociaż po ostatnich imprezach mogłabym polenizować.
- Kiedyś imprezowałam, przed śmiercią matki. To ona zdradziła mi przepis na to cacko.
- A podzielisz się przepisem?
- Może kiedyś ci go sprzedam. A teraz chodź na dół, pewnie umierasz z głodu.
- Oj i to jak.
   Na dole czekała nas karteczka od cioci, że w piekarniku jest jedzenie. Wyciągnęłam brytfankę i nałożyłam nam potrawy. Jeszcze takiej nie jadłam, ale wyglądała i pachniała genialnie. Smakowała jeszcze lepiej. Nim się obejrzałyśmy zjadłyśmy całość. Umyłyśmy naczynie i poszłyśmy do salonu. Rozsiadłyśmy się wygodnie na kanapie i słuchałyśmy muzyki. W pewnym momencie poczułam się okropnie zmęczona, Sydney chyba też bo zaczęła ziewać. Powieki opadały mi na oczy. Walczyłam z tym, było coś nie tak. Tak nie powinno być. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Czułam się jakbym była z ołowiu. Przegrałam. Zamknęłam oczy i odpłynęłam.To nie był zwykły se, to nie był sen. Czułam się jakby mnie ktoś palił żywcem i jednocześnie rozdzierał na malutkie kawałeczki, a ja nie mogłam nic zrobić.

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 12

   Ostatnie dni były dla mnie męczarnią. Na każdym kroku każda zagorzała fanka Blake'a próbowała zabić mnie wzrokiem i zbłaźnić. Starałam się to olewać choć miałam wielką ochotę niektórym z nich zrobić krzywdę. Gdyby nie silna wola i opanowanie by było z nimi źle. Dobrze też na mnie działało bieganie. Okazało się niezawodnym sposobem na zwalczanie złych emocji. Mogłam się w końcu wyżyć. Czasem zastanawiałam się co się ze mną stało. Kiedyś nie byłam taka, byłam neutralna, spokojna, a teraz? Teraz czuję się jak bomba z opóźnionym zapłonem. Wystarczy tak niewiele, a ja mam ochotę zrobić komuś krzywdę. Wszystko zaczyna mnie denerwować. Boję się nowej siebie. Czasami mam wrażenie, że staję się taka jak ta dziewczyna z obrazu. Nie chcę taka być. Nie wiem co mam robić, do kogo się zwrócić. 
   Siedziałam w pokoju i oglądałam swój ulubiony serial, czekając na Sydney. Umówiłyśmy się, że wpadnie do mnie wcześniej i razem pójdziemy na zakupy. Sama bym sobie chyba nie dała rady. Poza tym z nią było weselej. Mogłam na chwile oderwać się od moich myśli. Mogłam się założyć, że to nie będą najspokojniejsze zakupy, nie z nią. Zawsze coś musi się wydarzyć. Ostatnio gadała do jakiegoś nieznajomego bo myślała, że idę za nią, a ja szukałam sobie gazety. Potem przez całą drogę do domu szła obrażona, a ja zwijałam się ze śmiechu. Dziś też nie obeszło się bez jakiegokolwiek odpału. Oczywiście jak to my zagadałyśmy się i wpadłyśmy na jakiegoś gościa. Był mniej więcej w naszym wieku i był całkiem przystojny. Najlepsze jednak było to, że uciekł ze sklepu szybciej niż my pozbierałyśmy nasze zakupy, które znalazły się na podłodze. Wyglądało to jakby się nas przestraszył. Inni też ze zdziwieniem na niego popatrzyli i wrócili do swoich zajęć. 

*Gabriel*

   Czym prędzej uciekałem ze sklepu. Miałem nie rzucać się w oczy, a zamiast tego wpadłem na nie. Po jaką cholerę zająłem się wtedy tym sms'em? Powinienem był zostawić ten telefon w domu. Co ja sobie myślałem? Gdy byłem wystarczająco daleko wyjąłem go z powrotem i jeszcze raz uważnie przeczytałem sms'a. Był od Kimberly. Pisała, że bardzo tęskni za mną i nie może się doczekać, aż wrócę do domu. Wydało mi się to dziwne. Ostatnimi czasy trochę się zdarzyło, ale nie wydaje mi się bym na serio bzikował. To niemożliwe. Już parę razy wydawało mi się, że ją widzę. To musiała być ona tylko jak? Musiała mnie okłamać. Czułem jak ogarnia mnie złość. Musiałem dowiedzieć się prawdy. Jedynym rozwiązaniem było wykonać jeden telefon. Wybierając numer trzęsły mi się ręce. Bałem się tego czego mogę się dowiedzieć. Blake i jego brat będą wściekli i to bardzo. 

*Blake*

   Nie mogłem uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałem.Więc mu się nie wydawało. Miał rację, ona też jest tu. Tylko czego chce? Przecież żadnej korzyści z tego nie będzie mieć. No chyba, że posądza o coś Gabriela. To by miało sens, tylko dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Przecież mogła i miała dowody. Nie rozumiałem tej dziewczyny, ani jego. Ale co jak co idealnie się dobrali. Czasem mu zazdrościłem tego, że miał w ogóle kogoś. Nie to, że ja nie miałem w ogóle dziewczyn, ani żadna się za mną nie oglądała, ale wszystkie były takie same. Żadna nie była taka jakiej szukałem. Mój brat twierdził, że za dużo naczytałem się o romantycznej miłości. Może to po części prawda, ale coś w tym było. Nie chciałem być z byle kim. Ale to w tym momencie nie było ważne. Ważniejsze jest to, że sprawy się pokomplikowały. Mamy teraz na głowie jeszcze ją, a ona bywa nieobliczalna. Do wielu rzeczy jest zdolna i nic jej nie powstrzyma. Byliśmy w niezłych tarapatach. 
- Co teraz? - Zapytał Gabriel. Widać było, że się bał i miał czego. 
- Przydało by się ją znaleźć i unieszkodliwić. 
- Ty chcesz ją zabić?!
- A tobie gorzej? Zamkniemy ją do końca sprawy w piwnicy. Mam tam taką ładną celę. 
- Wolę nie wiedzieć po co ci ona. 
- I bardzo dobrze, a teraz przydaj się na coś i weź się w garść. Musimy ją odnaleźć zanim namiesza. 
- Wiesz, że to nie będzie łatwe? Ona umie się maskować. 
- Chyba zapomniałeś kim jesteś. Jesteś tropicielem, znajdziesz ją. Musisz. 
   Byliśmy w kropce. Musimy zachować ostrożność. Nasz cały plan już się wali. Mieliśmy tylko ją przypilnować by przeszła przemianę bez większych przeszkód i ją zabrać zanim narozrabia. A teraz mamy jeszcze Kimberly i czarownice. Gorzej już chyba być nie może.

*Adelaida*

   Było już sporo po północy, a my w najlepsze balowałyśmy. Myślałam, że będziemy oglądać filmy, trochę wypijemy i coś zjemy, ale trochę inaczej wyszło. Megan nie żałowała i przyniosła dość sporą jak na nas trzy ilość alkoholu. Imprezka rozkręciła się na całego. Bawiłyśmy się, gadałyśmy, tańczyłyśmy. Alkohol szumiał nam w głowach. Było wręcz pewne, że następnego dnia będziemy mieć kaca. Ale mimo wszystko było warto. Niedługo po drugiej było już do Sydney. Leżała na dywanie i liczyła gwiazdy na suficie. Mówiła, a raczej bełkotała, że widzi kometę i rakietę z małpą. Była nieźle wstawiona. Megan za to zaczęła mnie wypytywać subtelnie o różne rzeczy. Może i miałam trochę w czubie, ale to nie był powód bym wyśpiewała jej cały mój życiorys. Mówiłam jej tylko tyle ile uważałam za słuszne. Nie ufałam jeszcze nikomu na tyle mocno by mu zdradzić wszystko.
   Wypiłyśmy jeszcze trochę i zmógł nas sen. Znowu śnił mi się ten anioł. Widzę jak krwawi, jak patrzy się na mnie błagalnym wzrokiem. A potem znów te puste oczodoły. Czuję ból, strach, krzyczę najgłośniej jak umiem. Potem pochłania mnie ciemność.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 11

   Po szkole dziewczyny odprowadziły mnie pod dom, a potem rozeszły się do siebie. Gdy weszłam do domu było czuć nieziemski zapach. Trochę się zdziwiłam bo sądziłam, że jak co dzień ciocia wróci późno do domu. Mimo wszystko w głębi duszy się z tego ucieszyłam bo nie musiałam po raz kolejny siedzieć sama i zanudzać się. Przez to przeczytałam już chyba z tuzin książek, a playlistę na telefonie przesłuchałam już z tysiące razy. Zaczynało mi się to już nudzić. Jeszcze trochę i zapamiętam wszystkie teksty i będę instynktownie nucić melodie piosenek kiedy tylko się da, a jakoś nie za bardzo było mi to potrzebne. Położyłam torbę na szafce w przedpokoju i udałam się do kuchni. Tam zapach był jeszcze mocniejszy. Ślinka leciała na samą myśl o tym smakołyku. Nie mogłam się doczekać kiedy dowiem się co to i kiedy będę mogła spróbować choć kawałeczek jego.
   Po kuchni krzątała się ciocia nucąc sobie pod nosem piosenkę z radia. Delikatnie bujała się do rytu. Stanęłam w drzwiach i z uśmiechem na ustach przyglądałam się jej. Wydawała się taka szczęśliwa. Aż chciało się do niej dołączyć. Zanim cokolwiek zdążyłam zrobić ciocia mnie spostrzegła. 
- Adel, nareszcie jesteś. Siadaj już ci nakładam obiad. Musisz być bardzo głodna. 
   Nie mogłam tego zaprzeczyć. Na przerwie obiadowej tak się zajęłam książką, że nie miałam czasu na zjedzenie czegokolwiek. Zupełnie wypadło mi to z głowy. Obiad zjadłam migiem. Wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potem ciocia uparła się żebym zjadła deser. Upiekła moje ulubione ciasto czekoladowe z owocami. Myślałam, że nie dam rady tego w siebie wepchnąć, a tu proszę poszły nawet dwa kawałki. Co prawda później czułam się jakbym miała pęknąć, ale to był szczegół. Już tak dawno jadłam takie dobre ciasto czekoladowe. Po obiedzie posprzątałam i umyłam naczynie. Ciocia jeszcze trochę porozmawiała ze mną o tym co się działo w szkole i czy czegoś mi nie potrzeba. Wydawała się taka miła, ale jej oczy mówiły prawdę. Ciocia Denise zerkała co chwilę na zegarek jakby bała się spóźnić. Tak jak myślałam niedługo potem mnie przeprosiła i zniknęła za drzwiami swojego gabinetu. Tłumaczyła się, że ma coś ważnego do załatwienia. Nie zdziwiło mnie to zbytnio.
   Zegar wskazywał godzinę szesnastą dwadzieścia osiem kiedy w końcu zabrałam się za odrabianie lekcji. Szło mi to dziś opornie. W głowie siedział mi Blake i jak to określiła Sydney kaszaloty. Znałam już wiele panienek i wiem jak reagowały gdy ktoś chciał im rzekomo odebrać ich obiekt westchnień. Dostawały szału i mogłyby dosłownie zabić, byle abyś znikła mu z widoku i by znów im  zarzucał uśmiech numer pięć idąc korytarzem. Raz nawet byłam w takiej sytuacji i podziękuję. Drugi raz jakoś nie miałam ochoty tego przeżyć. To była masakra. Ile ja miałam przez to nieprzyjemności, tego nikt nie może sobie wyobrazić. Dobra koniec. Teraz nie czas na rozmyślanie co się zdarzyło i co może się stać. Teraz musiałam zrobić pracę domową. To było najważniejsze. W pierwszym momencie miałam ochotę rzucić zeszytem z chemii o ścianę. Te wszystkie reakcje wydawały się takie trudne. I niby skąd mam wiedzieć gdzie na jaki kolor zabarwi się osad? Co powinnam dodać, żeby akurat taki związek się wytrącił, a nie inny? Nie cierpiałam tego przedmiotu. Dostawałam od niego kręćka. Był moją piętą Achillesową, ale coś sobie obiecałam. Nie mogłam teraz tak się poddać. Musiałam w siebie uwierzyć i zrobić to. Wzięłam parę głębokich oddechów i otworzyłam podręcznik. Znalazłam tam parę przykładów i pomalutku robiłam resztę w między czasie czytając temat. Gdy skończyłam dumnie przyjrzałam się wszystkiemu. Nie zrobiłam tylko 3 najtrudniejszych przykładów. To był cud, coś niemożliwego. Nie posiadałam się z radości. Został mi tylko angielski i biologia. Z tym mi poszło sprawnie i miałam resztę wieczoru dla siebie. Przebrałam się w dres i poszłam pobiegać. W głowie miałam znowu tysiące pytań i myśli. Musiałam się jakoś tego pozbyć, albo choć odrobinę uciszyć je. Bieganie już raz mi pomogło więc i tym razem powinno pomóc. 
   Gdy tylko wyszłam z domu ruszyłam biegiem trasą, którą poprzednio biegłam. Tym razem miałam zamiar pobiec dalej o ile oczywiście moje płuca i nogi wytrzymają. To był dziś jedyny wyznacznik odległości. 

*Blake*

   Gabriela znowu nie było w domu. Mogłem się założyć, że ją obserwuje. Uparł się, że nie będzie siedział w czterech ścianach i czekał, aż coś się zacznie dziać. Nie dało mu się przemówić do rozumu. Taki już był. Gorzej uparty niż osioł. Ale to też miało swoje plusy. Mogłem w spokoju przejrzeć książkę, którą dała mi Adelaida. Nie powiem znałem łacinę i to bardzo dobrze, ale już dawno czytałem coś w jej archaicznej odmianie. Mogłem trochę wyjść z wprawy. Wyjąłem notes i zacząłem tłumaczyć. Spisywałem sobie to co najważniejsze. Robiłem notatki przede wszystkim dla siebie. Chciałem wiedzieć czy nie ma tam czegoś co by mogło jej zaszkodzić albo by było bardzo istotne dla nas. Niewiele wiedziałem o czarownicach z Forestville. Z tego co pamiętam od wielu wieków mieszkały na tym terenie i były dość potężne. Przyszły tu z Salem i zostały. Nigdy się nie przesiedliły, wyjątkiem były pojedyncze jednostki. To było wszystko co wiedziałem o nich, czyli praktycznie nic. Jednak po lekturze już paru stron moja wiedza znacznie wzrosła. Było tu wszystko o nich i to dosłownie. Autor nawet zamieścił niektóre z ich rytuałów i zaklęć. Było też tu wiele przepisów na mikstury i amulety. Wyglądało to jakby ktoś kto to pisał był blisko z nimi związany, mogła być to sama czarownica, która chciała przekazać część swojej wiedzy i historii innym pokoleniom. Im więcej czytałem tym bardziej oczy wychodziły mi z orbit. W życiu bym nie przypuszczał, że znajdę tu tak mrożące krew w żyłach rzeczy. Sądziłem, że to najzwyklejsza książka o czarownicach i będzie tu więcej kłamstw niż prawdy. Przeliczyłem się. Nie było mowy bym jej to tłumaczył słowo w słowo. To by nam tylko zaszkodziło. 
   Niespodziewanie do domu wpadł Gabriel. Była zziajany, jakby przebiegł co najmniej maraton. Zanim doszedł do siebie minęło z dziesięć minut i wypił półtora litrową butelkę wody. Usiadł na kanapie i tak siedział. Czekałem, czekałem i nic. Musiałem jak zwykle wyciągać wszystko z niego sam. 
- Co się stało, że przyleciałeś do domu z jęzorem na brodzie?
- Ze mną jest chyba coś nie tak. 
- O czym ty mówisz?
- Po raz kolejny wydawało mi się, że widziałem Kimberly. Na dodatek wiedźmy kręcą się koło Adelaidy. One też ją szpiegują. Pamiętasz tego dziwnego gościa, jak mu tam było? Garett? Tak, Garett.
- Powoli. Zacznij od początku. 
- Po raz kolejny widziałem Kim. 
- To nie możliwe. Przecież ona została w domu, no chyba, że ja o czymś nie wiem. A ten Garett? O co ci z nim chodzi?
- Widziałem go jak szlajał się koło jej domu, potem wszedł do środka. 
- Jak to? Chyba nie zostawiła otwartych drzwi?
- Nie. Widziałem jak je zamyka, a potem on wszedł. Co o tym myślisz?
- Mamy problem. Czarownice zaczęły działać. To nie wróży niczego dobrego. Musimy się pospieszyć, ona nie przeszła przemiany jeszcze więc sama nie może się bronić. 
- Tak właściwie to kim ona jest? To jakiś wielki sekret, ale chyba ja powinienem wiedzieć co?
- Problem w tym, że ja sam do końca nie wiem. Chyba nikt tego nie wie.

środa, 9 lipca 2014

Rozdział 10

*Blake*
 
   Przez cały dzień starałem się do niej zagadać, ale zawsze ktoś z nią był, albo gdzieś znikała mi z oczu. Już myślałem, że nic z tego nie wypali, a tu niespodzianka. Na przerwie obiadowej siedziała sama przy stoliku. Trochę się zdziwiłem, że nie ma koło niej tej dziewczyny z kolorowymi pasemkami. Ostatnio dość często z nią gdzieś łaziła. Były nierozłączne. Może nawet trochę się cieszyłem, że znalazła przyjaciółkę, że w końcu nie jest sama, ale jeszcze trochę i będzie musiała ją opuścić. To trochę zaboli je obie. Niestety taką cenę trzeba ponieść za jej przeznaczenie. Jeszcze nie jedną rzecz straci i nacierpi się. Niejedna osoba diametralnie zmieniła się przez to. Było to dla nich zbyt wiele. Ale ona wydaje się inna. Odkąd ją obserwuję cały czas mnie zadziwia. To jak przez te wszystkie lata nie dawała się złamać i jak radziła sobie z problemami zawstydziło by nie jednego dorosłego. Gdy ja byłem w jej wieku nie byłem taki sprytny. Zazdrościłem jej tego.
   Już miałem podejść gdy dopadł mnie stres. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Co powiem cześć, a co dalej? Płyta się zacięła? No przecież powie, że jakiś debil jak będę tak stał i na nią patrzył. Muszę znaleźć jakiś pretekst, żeby podejść. Wtedy to nie będzie podejrzanie wyglądać. Tylko co tu wykombinować? Nie trudno było zauważyć, że coś zawzięcie czyta. Cholera co za inteligent ze mnie. Dlaczego na to wcześniej nie wpadłem?

*Adelaida*

   Czytałam to i czytałam i nic. Za cholerę nie mogłam nic z tego zrozumieć. To było jak czarna magia. Nauczycielce z historii zachciało się, żebym napisała referat o czarownicach z Forestville. Dostałam jakąś starą książkę gdzie miałam niby znaleźć wszystkie potrzebne informacje na ich temat, ale nie mogłam tego przetłumaczyć. To nie była klasyczna łacina jaką znałam. Wyglądało mi to na jej archaiczną odmianę. Zawsze mnie ona interesowała, ale nigdy nie miałam zbyt wiele czasu by jej się uważnie przyjrzeć i nauczyć. Żałowałam bardzo tego. Dziś by było jak znalazł. A jak na złość nie znałam nikogo kto by mi pomógł to rozszyfrować. Kto normalny znał by łacinę, a do tego archaiczną? 
- Cholera. - Zaklęłam pod nosem. 
- Taka ładna dziewczyna, a tak brzydko mówi.
   Przede mną stał jeden z najlepszych przystojniaków w tej szkole. Te jego zielone oczy i ten uśmiech i wszystko rozumiesz. Wiesz dlaczego większość dziewczyn potajemnie za nim wzdycha i przygląda się z uwielbieniem. Może i był niezły, ale nie wywołało u mnie palpitacji serca. Jeśli liczył, że mnie wyrwie to się grubo myli. 
- Gdybyś musiał przetłumaczyć coś z archaicznej łaciny też byś tak ładnie mówił. 
- Jeśli chcesz to ci mogę pomóc. Akurat znam archaiczną łacinę.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Ani trochę.
- To udowodnij to. Masz i tłumacz. - Powiedziałam podając mu książkę. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Jakoś nie wyglądał mi na geniusza.
   Okazało się, że się myliłam. On na prawdę umiał tą cholerną łacinę. Był moim jedynym ratunkiem, a miałam dwa tygodnie na oddanie referatu. To akurat sporo czasu by przetłumaczyć to co najważniejsze i coś sensownego napisać. Pozostawała tylko kwestia czy się zgodzi na to. Pewnie będę musiała stanąć na rzęsach, żeby go udobruchać, ale czego się nie robi dla nauki. Postanowiłam zaryzykować. Nie miałam i tak nic do stracenia. 
- Mam prośbę. Mógłbyś mi to przetłumaczyć? Wiesz chociaż fragmenty bo jakoś nie sądzę, że sama dam sobie z tym radę.
- Jasne. Nie ma sprawy. A co konkretnie jest ci potrzebne?
- Wszystko co tu jest o czarownicach z Forestville. 
- Okey. To zróbmy tak. Ja wezmę książkę ze sobą, przejrzę ją i się spotkamy i ci wszystko co się da przetłumaczę. Co ty na to?
- Może być. Byle, abym się ze wszystkim wyrobiła w dwa tygodnie.
- O to się nie martw. Wyrobisz się. - Zadzwonił dzwonek na lekcje. 
- Ja muszę lecieć. Masz tu mój numer i dzwoń jak już przejrzysz to wszystko. 
   Dopiero gdy szłam na lekcje zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam dając mu mój numer, a nie na przykład e-mail. Było już po fakcie więc pozostało mi mieć nadzieję, że nikomu nie porozdaje mojego numeru. Pod klasą czekała na mnie Sid. Miałyśmy mieć razem francuski. Uśmiechnęła się jedynie widząc mnie, ale nic nie powiedziała. Nie widziałam jej na przerwie, ale mogłam przysiąc, że wiedziała już o mojej rozmowie z zielonookim chłopakiem. Tutaj plotki rozchodziły się szybciej niż cieplutkie bułeczki. Gdy weszłyśmy do klasy wszystkie oczy zwróciły się na nas. Olałam to i usiadłam na samym końcu z Sid. Ledwo co powstrzymywała śmiech. 
- A tobie co?
- Podpadłaś kaszalotom. 
- Że niby komu?
- Oj no paniusiom, które ślinią się na widok Blake'a. 
- To tak nazywa się ten gość ze stołówki?
- No tak. Nie przedstawił ci się?
- Nie. Ja mu z resztą też nie. Zupełnie wypadło mi to z głowy. 
- Oj Adel, Adel. 
- No co?
- Nic. Powiesz chociaż o czym tak zawzięcie dyskutowaliście?
- Pomaga mi przetłumaczyć tekst do referatu. Nic ciekawego. 
   Sydney o nic więcej nie pytała. Z resztą nie było jak gadać bo przyszedł nauczyciel. Nie znosił gdy ktoś mu przeszkadzał w prowadzeniu lekcji. Wystarczyło, że się odezwałeś choć słowem, a już byłeś na jego czarnej liście. Nie dość, że co lekcja cię gnębił to jeszcze zadawał ci od czasu do czasu dodatkowe prace domowe, czyli praktycznie codziennie. Nie było u niego zmiłuj, dlatego większość ludzi siedziała cicho i spokojnie udając, że lekcja jest bardzo interesująca. Tylko wariaci mieli odwagę gadać i robić co chcą. Zazwyczaj nie za dobrze kończyli na tym.
   Po lekcjach miałam wracać z Sydney i Megan. Czekałyśmy na ostatnią, bo musiała jeszcze coś zabrać z szafki. Miało to trwać jak to Meg określiła minutkę, a minęło ich z dziesięć, a jej nadal nie było. Zaczynało nas coś trafiać. Dla zbicia czasu gadałyśmy o ulubionych filmach. 
- No nie żartuj. Też uwielbiasz te horrory? Kurde musimy kiedyś sobie zrobić seans i przez całą noc oglądać jakieś filmy. 
- Całkiem fajny pomysł. Co powiesz w tą sobotę?
- Jestem całkiem za. 
- Tylko u kogo?
- Może być u mnie i tak mojej ciotki praktycznie nie ma w domu, wiecznie gdzieś się ze znajomymi spotyka. Będziemy miały cały dom dla siebie. - Powiedziałam.
- Genialnie. No to mamy ustalone, a kogoś jeszcze bierzemy?
- Możemy zaprosić też Meg. Powinna się ucieszyć.
- Ona by się nie ucieszyła? Ona uwielbia takie nocki. A i nie zdziw się jeśli przyniesie coś mocniejszego. Jak to ona tłumaczy? A już wiem. Każda okazja jest dobra żeby wypić. 
- Spoko tylko abyśmy nie doprowadziły się do takiego stanu jak na imprezie. 
- Nic nie obiecuję. - Zaczęłyśmy się śmiać i w końcu pojawiła się Meg. 
- A ty co zaginęłaś w akcji? Masz już co trzeba?
- Tak, mam. - Lekko przestraszona rozejrzała się w około. 
- Wszystko okej? - Zapytałam.
- Tak. Nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się jakby nigdy nic. Wydało mi się to trochę dziwne, ale nie skomentowałam tego. 
- Mamy dla ciebie nowinę. W sobotę robimy u Adel seans cało nocny. Piszesz się na to?
- Ja bym się nie pisała? Weź przestań. Jasne, że tak. To co załatwiamy coś mocniejszego? - Wszystkie trzy spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.

*Kimberly*

   Zadowolona przyglądałam się jak te trzy idiotki idą do domu śmiejąc się i odstawiając jakąś szopkę. Było mi ich żal. Nie wiedziały co je czeka. Wreszcie znalazłam idealnego szpiega. Przy odrobinie mocy zmusiłam ją by nikomu się o niczym nie wygadała. Choć był moment kiedy się zawahałam czy dobrze zrobiłam. Ta jej cholerna przestraszona mina mogła mnie zdradzić. Musiałam dać jej szybką naukę ukrywania emocji. One, a szczególności ona nie może niczego podejrzewać. Wtedy wszystko pójdzie z dymem. Już ja się postaram o to by wszystko wyszło po mojej myśli. Oj tak.

środa, 2 lipca 2014

Rozdział 9

   Następnego dnia wstałam sporo przed czasem. Miałam z pół godzinki zanim będę musiała wywlec się z cieplutkiej pościeli i pójść do szkoły. Gdyby nie to, że musiałam iść to bym w ogóle nie ruszyła się z łóżka przed dwunastą. Dziś mogłam jedynie sobie o tym pomarzyć. Choć te pół godziny też nie było złe. Miałam więcej czasu dla siebie i wreszcie nie będę musiała robić wszystkiego z językiem na brodzie. Miałabym czas na wszystko, ale jakoś nie mogłam zmusić się do wstania.
   Chwilę potem zadzwonił telefon. To była Sydney.
- Siemasz lalu obudziłam cię? - Zapytała.
- No cześć. Nie, a co?
- To bardzo dobrze. Wstawaj z wyrka za jakieś pół godziny będę u ciebie.
- Że co? - Momentalnie usiadłam. - Ale ja jeszcze nie jestem gotowa.
- Spokojnie przecież cię nie będę z tobą robić wywiadu do telewizji. Po prostu pomyślałam, że skoro mamy same siedzieć i szamać śniadanie to dlaczego nie możemy tego zrobić razem. Jeśli nie chcesz to spoko.
- Nie no okey. To niezły pomysł. To za pół godzinki?
- Do zoba.
- No hej.
   Szybko wstałam i zaczęłam się szykować. Zrobiłam poranną toaletę i spakowałam torbę bo wczoraj zapomniałam. Na makijaż nie miałam zbytnio czasu więc stwierdziłam, że zrobię to po śniadaniu. Zeszłam na dół i wyjęłam produkty na kanapki i moje ulubione płatki z mlekiem. Nastawiłam wodę na kawę i czekałam na Sid. Niebawem się zjawiła jak zawsze uśmiechnięta od ucha do ucha z torebką papierową.
- Co tam chowasz? - Zapytałam wskazując na torebkę.
- Coś dobrego. Po śniadaniu się przekonasz.
- Okey. Na co masz ochotę? Kanapki? Płatki na mleku? Kawa? Herbata?
- Kurde czuję się jak w restauracji. Biorę płatki i kawę.
   Dobry humor Sydney i mi się udzielił. Szybko zapomniałam o moich zmartwieniach i bolących mięśniach. Żartowałyśmy z każdej możliwej rzeczy. Wydawać by się mogło, że będziemy jeść to śniadanie wieczność, a wręcz przeciwnie. Czas leciał jak na złamanie karku.

*Sydney*

   Adel wydawała się jakaś smutna, choć się uśmiechała. Jej oczy zdradzały prawdę. Nie wiedziałam co było tego przyczyną, ale stwierdziłam, że gdy będzie chciała to sama mi powie o co chodzi. Nie należałam do wścibskich osób. Zamiast tego robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby jej ten humor poprawić i się udało. To nic, że kuchnia wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Ważne, że się lepiej czuła.
   Podczas gdy Adel się malowała ja zajrzałam do jej szafy. Miałam jej coś wybrać, żeby było szybciej. Wybrałam szmaragdową koszulę, czarne legginsy i w tym samym kolorze trampki za kostkę. Uwielbiała je, ja z resztą też. Wolałam trampki niż męczyć się ze szpilkami. Do tego wybrałam jeszcze kolczyki z piórkami. Na Adel te rzeczy prezentowały się genialnie. Oczywiście założyła jeszcze stopki, o których zapomniałam z wrażenia. Zawartość jej szafy sprawiła, że ugięły się pode mną nogi. Nie jedna dziewczyna o takiej marzyła. Kopara normalnie opadała.
   Droga do szkoły minęła nam bardzo szybko. Mimo, że nie znałyśmy się długo, bo tylko trzy tygodnie to bardzo polubiłam Adelaidę. Była miłą osobą, ale nie lubiła się mocno wyróżniać. Zawsze miała choć chwilę dla mnie. Nigdy nie była arogancka i nie wywyższała się nad innymi. A do tego była niesamowicie utalentowana. Jak ja jej tego zazdrościłam. Zrobiłabym wszystko by być taka jak ona.

*Gabriel*

   O rana obserwowałem Adel z ukrycia. Może i miałem się nie wtrącać, ale nie obiecywałem, że nie będę jej pilnował. Nie mogłem wybić sobie z głowy jej na tych schodach na imprezie. Wciąż on do mnie powracał. Wiedziałem, że jeśli pozwolę ją im zabrać nie będzie lepiej, ale przyrzekałem na swoje życie i honor. Musiałem się tego trzymać, ale jakaś cząstka mnie ciągle się buntowała. Ignorowałem ją, ale wydawała się być coraz to głośniejsza. Nie wiedziałem jak długo jeszcze to wytrzymam.
   Ni stąd ni zowąd niedaleko mojej kryjówki mignęła mi znajoma postać. Przynajmniej mi się tak wydawało. Nie byłem jednak pewny. Trochę przypominała Kim, ale to nie mogła być przecież ona. Obiecała mi, że wyjedzie stąd. A może mnie okłamała? Nie to nie możliwe. Nie mogła by. Pewnie umysł płata  mi figle. Zapewne była to jakaś podobna do niej dziewczyna. Tak. Na pewno.

*Kimberly*

   Musiałam dotrzeć tam najszybciej jak się dało. Nikt nie mógł mnie zobaczyć, bo bym miała przerąbane po całości. Chłopaki też by pewnie nieźle po dupie dostali, choć nie za bardzo się martwiłam Gabrielem. Widziałam jak się patrzy na nią. Cholera miałam ochotę mu skręcić kark za to. To nie było zwykłe spojrzenie. Było ewidentnie widać, że coś kombinuje, a znając jego to było sprzeczne z tym co obiecywał. Rzadko kiedy dotrzymywał obietnice. Był też inni niż wszyscy. To mnie przede wszystkim w nim kręciło. Do teraz. No może nadal był cholernie sexowny i nie tylko, ale nie ufałam już mu. Musiałam go mieć pod lupą, ale najpierw musiałam załatwić coś ważniejszego.
   Dość sporo czasu mi zeszło zanim znalazłam odpowiedni dom. Trochę się w tym mieście pozmieniało od czasu mojej ostatniej wizyty. Dwadzieścia pięć lat to jednak nie tak mało. Mimo wszystko sam dom się nic a nic nie zmienił. Nadal gdzieniegdzie odpadała z niego farba, a wokoło roznosił się zapach lawendy.Energicznie podeszłam do drzwi i zapukałam. Długo nie musiałam czekać na nią. Musiałam przyznać wyglądała świetnie.
- Witaj Kimberly. Co cię tu sprowadza? - Powiedziała zapraszając mnie do środka.
- Denise kopę lat. Wyglądasz młodziej niż kiedy byłam tu poprzednio.
- Ma się te sposoby.
- No no no. Co tam u ciebie?
- Czego tym razem potrzebujesz?
- A dlaczego miałabym potrzebować czegoś? Może chciałam zrobić ci niespodziankę i wpaść do ciebie na herbatkę?
- Nie ze mną te żarty. Dobrze wiem, że bez przyczyny się tu nie pojawiasz.
- No dobra. Potrzeba mi informacji o pewnej dziewczynie. Wiesz brązowe włosy, oczy, dość wysoka, z osiemnaście lat.
- Jest tu parę takich.
- Ale pewnie tylko jedna z nich jest tutaj od niedawna. - Denise spoważniała. - Czyli ktoś taki jest. Kto to?
- Dam ci dobrą radę. Nie wtykaj nosa tam gdzie nie trzeba.
- Co ci szkodzi? Ooo już wiem. To musi być ktoś twój, albo ważny dla ciebie. Tylko ciekawe moi też się nią zainteresowali. Musi być bardzo wyjątkowa.
- Chyba powinnaś już iść.
- No cóż dzięki za miłą pogawędkę. Do zobaczenia niebawem. - Uśmiechnęłam się zadziornie. To był dopiero początek.