środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 8

   Poniedziałek- najgorszy dzień tygodnia. Od momentu, w którym otworzyłam oczy wiedziałam, że będzie on okropny. Nie wiem skąd to wiedziałam, ale po prostu miałam takie przeczucie, a one niestety lubiły się sprawdzać. Tym razem było tak samo. Zaczęło się od tego, że spóźniłam się na matematykę i odpowiadałam na ocenę z historii. Jak by tego było mało połowa książek wypadła mi z szafki gdy wyjmowałam strój na w-f. Na łacinie myślałam, że wyjdę z siebie. Kochałam ten przedmiot, ale dziś dostawałam szału. Nauczycielka wciąż o coś mnie pytała. Z niecierpliwością czekałam na dzwonek. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, a to na szczęście była moja ostatnia lekcja.
   Gdy zadzwonił dzwonek jak najszybciej się zebrałam i ruszyłam szybkim krokiem do szafki. Zostawiłam zbędne książki i poszłam do domu. Założyłam słuchawki na uszy i wsłuchałam się w słowa piosenki. Podobno gdy jesteśmy smutni to się skupiamy na słowach, gdy radośni to na muzyce. Ja najwidoczniej byłam wyjątkiem. Zawsze skupiałam się na słowach. To one miały największą wartość. To one tak na nas oddziaływały. Sprawiały, że człowiek miał nadzieję na lepsze jutro, dawały do myślenia. Zawsze były odpowiednie do danej sytuacji.
   Tym razem jednak nie umiałam znaleźć odpowiednich. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam rozdrażniona, nic mi nie wychodziło. Miałam ochotę wydrzeć się do zdarcia gardła. Wiedziałam jednak, że nie pomoże mi to nijak. Potrzebowałam ciszy, odpoczynku. A może wręcz przeciwnie? Może po prostu potrzebowałam się wyżyć, wyrzucić te wszystkie uczucia z siebie? Może to było idealne rozwiązanie? Warto było tego spróbować. Przecież to nie mogło mi zaszkodzić. W domu przebrałam się w dresy i ruszyłam w drogę.
   Wybrałam las. Zawsze lubiłam naturę, a w lesie choć go nie znałam czułam się o dziwo spokojnie i dobrze. Jakbym była tu już nie raz. Jakbym znała to miejsce jak własną kieszeń. Nie zastanawiałam się nad tym dłużej. Miałam dość myślenia, filozofowania. Rzuciłam się pędem do przodu. Biegłam ścieżką ciągle do przodu i do przodu. Zatrzymałam się dopiero gdy zabrakło mi tchu. Myślałam, że wypluję płuca, ale endorfina sprawiła, że byłam niesamowicie szczęśliwa. To było to. Czułam się świetnie. Pewnie jutro będę miała zakwasy i nie będzie chciało mi się ruszyć, ale to dobrze. Czuję się jakbym zrobiła krok do przodu.To mi da siłę, bym nie wątpiła, bym była silniejsza.
   Tą samą droga wróciłam truchcikiem do domu. Po drodze minęłam się z jednym z
uczniów z równoległej klasy. Uśmiechnął się do mnie. To było miłe, ale nie zdążyłam odwzajemnić uśmiechu bo tak szybko jak się pojawił to i znikł mi z pola widzenia. Wracając rozglądałam się w około podziwiając przyrodę. Wszystko było takie piękne choć nie raz już widziałam te rośliny.
   Gdy wróciłam do domu cioci jak zwykle nie było. Nie zdziwiło to mnie. W ciągu tych trzech tygodni odkąd tu się przeprowadziłam częściej jej nie ma niż jest. Nie było jej w moim życiu tak jak mamy. Jeszcze kiedy żyła spędzała ze mną minimum swojego czasu. Tłumaczyła się, że ma dużo spraw i zajęć na głowie. Mówiła, że już jestem na tyle duża, że mogę sama o siebie zadbać, ale to tylko powodowało kolejne kłótnie. Nie rozumiała, że jej potrzebuję. Po moich czternastych urodzinach to wszystko się zaczęło. Na początku byłam wściekła, zła na nią. Przesiadywałam w swoim pokoju i czytałam, uczyłam się. Robiłam wszystko byle tylko mieć jakiekolwiek zajęcie dla siebie. Z czasem mój gniew przygasł. Zastąpił go żal i rozczarowanie. Do tej pory jestem nimi przepełniona. Gdybym tylko mogła się ich pozbyć, pozbyć się uczuć. Ale to może dobrze, że je czuję? Nie czyni to ze mnie potwora ani nieczułej jędzy. To miało sens.

*Blake*

   Wczoraj z Gabrielem ułożyliśmy nowy plan. Nie mamy zbyt wiele czasu więc trzeba działać dość szybko. Najskuteczniejszą metodą, a zarazem najniebezpieczniejszą było zbliżyć się do Adelaidy, zaprzyjaźnić się z nią, sprawić, żeby zaufała mi. Tak właśnie mi. Chodziliśmy do tej samej szkoły, do równoległych klas. Mogłem bez większych obaw ją śledzić. Gabriel chciał to za mnie zrobić. Twierdził, że mógłby nawet dla dobra sprawy wrócić do szkoły, ale mówiąc to zauważyłem dziwny błysk w jego oczach. Nadal mu nie ufałem. Mógłby stanąć na rzęsach, a ja dalej byłbym nie pewny jego zamiarów. Nigdy nie byłem pewien kiedy mówił prawdę. Miał cały czas ten charakterystyczny dla siebie wyraz twarzy i te zimne oczy. Był jedną wielką niewiadomą. Dlatego między innymi nie przepadałem za jego towarzystwem. Był jak bomba. Nigdy nie wiedziałeś kiedy wybuchnie i jakie straty trzeba będzie ponieść.

*Kimberly*

   Obserwowałam ją cały dzień i dziwiłam się co oni w niej widzą. Była to najzwyklejsza dziewczyna. Nie miała żadnych nadprzyrodzonych mocy ani nic. Była może trochę niezdarna, cicha i nie taka brzydka, ale wciąż nie mieściło mi się to w głowie. Musiał być jakiś haczyk, zawsze był. Przez te wszystkie lata nauczyłam się, że nie wszystko takie jest jakie nam się wydaje i, że jeśli oni gdzieś wścibiają nos to musi coś być. Żeby odkryć ich zamiary musiałam odrobinę bardziej się wysilić nie zdradzając, że wciąż tu jestem. Narobiłabym sobie tylko biedy.
   Pierwszym moim krokiem musiało być znalezienie sojusznika. Musiałam znaleźć jakąś dziewczynę i odrobinę namieszać jej w główce tak by dla mnie szpiegowała. A może nawet dwie? To by było zabawne i mniej ryzykowne. Pozostawało tylko wybrać je i wykonać zadanie. Choć to mogło nie wystarczyć. Jeśli jest ona taka na jaką mi wygląda, to może im zbyt wiele nie powiedzieć. Przydało by się przejść do jakiejś wiedźmy. Ona powinna o wiele więcej wiedzieć. I nawet wiedziałam gdzie jej szukać.

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 7

   Obudziłam się w południe. Głowa mi pękała, a w ustach miałam Saharę. Czułam się fatalnie, ale czego się mogłam spodziewać po takiej imprezie. Miałam małe luki w pamięci, ale nie było źle. Ciekawe jak się trzymają dziewczyny.
   Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania i poszłam do łazienki. Najwyższa pora doprowadzić się do porządku. Stanęłam przed lustrem i nie wiedziałam czy mam płakać czy się śmiać. Pod oczami rozmazał mi się tusz, oczy miałam przekrwione jakbym niedawno płakała, a włosy jakby wrony uwiły sobie w nich gniazdo. Nie było mowy, żebym włożyła grzebyk albo szczotkę nie wyrywając połowy z nich albo utknięcia tych przedmiotu w nich. To był jeden wielki kołtun. Zdecydowanie musiałam się doprowadzić do ładu. W takim stanie jedynie mogłam straszyć dzieci z okolicy. Załatwiłam swoje potrzeby fizjologiczne i weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę i stałam tam by po prostu płynęła. Ból głowy odrobinę zelżał, więc mogłam w miarę swobodnie myśleć. Myjąc się zastanawiałam się kim była ta dziewczyna, ta którą mijałam gdy wracałam. Nigdy jej nie spotkałam, choć nie mieszkam tu od urodzenia. Wydawała się taka inna, jakby nie pasowała do tego miejsca. Nie wiem czy to przez alkohol czy moją wyobraźnię, ale miałam wrażenie jakby emanowała jakąś energią. Wydawało mi się to dziwne i nie realne. Czułam się jakby mój mózg płatał mi figle, a ostatnimi czasy zdarzało mi się to dość często.

*Blake*

   Kiedy wróciłem do domu Gabriel już spał. Nie chciałem go budzić więc zrobiłem sobie coś do jedzenia i poszedłem do siebie do pokoju. Zjadłem kolację, a właściwie śniadanie bo zaczynało świtać. Potem przejrzałem zawartość teczki. Nic nie zniknęło, a wręcz przeciwnie przybyło. Był tam jej rysunek. Pewnie przez przypadek go tu włożyła. Na rysunku był kościotrup w starej poniszczonej pelerynie z kosą. Stał na cmentarzu otoczony mgłą. A jego oczy napawały strachem, obawą. Na początku niczego więcej nie zauważyłem, dopiero po dłuższych oględzinach znalazłem coś jeszcze. Napis. "Nadchodzi twój koniec." Dla większości by było to nic takiego, ale nie dla mnie. Na co dzień miałem styczność z bytami nadnaturalnymi, więc nauczyłem się nie ignorować takich sygnałów. One dużo mówiły. Zwiastowały wiele tragedii. Ten też nie wróżył niczego dobrego. Musiałem działać szybko. Wybrałem numer i czekałem aż odezwie się w słuchawce tak dobrze znany głos.
- Czego? Nie masz co robić tylko wydzwaniać do mnie w środku nocy?
- Już świta.
- Dla mnie to dalej noc. A teraz gadaj. Mam nadzieję, że to coś bardzo ważnego bo jeśli zakłócasz mój święty sen dla swoich fanaberii to źle z tobą.
- Dobra zamknij się i słuchaj. Ona rysuje i pewnie śni o śmierci.
- Co w tym takiego dziwnego? Wiele osób o niej śni.
- Ale nie takiej. To jest kościotrup z kosą na cmentarzu. Do tego na jednym z rysunków pisze, że jej koniec jest bliski.
- To są żarty prawda?
- A po cholere miałbym żartować? Weź się puknij.
- Wiesz co to oznacza?
- No nie do końca.
- Ehhh.. One chcą go wskrzesić.
- Kto i kogo.
- Wiedźmy.
- No, ale kogo?
- Coś ci mówi imię Anthony?
   Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i się rozłączyłem. Nie wiedziałem co o tym wszystkim mam myśleć. Nie spodziewałem się jeszcze przez wiele lat usłyszeć to imię. Sądziłem, że wszystko jest skończone, że już nigdy go nie zobaczę. Po raz kolejny się pomyliłem. Ale to teraz nie było najważniejsze. Musiałem ją chronić. Teraz zaczną polować na nią. Będzie potrzebna im jej krew, dużo krwi.

*Gabriel*

   Gdy wstałem Blake już chodził po domu. Szukał czegoś w książkach. Pokój wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. To było do niego nie podobne. Lubił porządek. Czasem doprowadzał mnie tym do białej gorączki. Dlatego to wydawało mi się takie dziwne, dziwniejsze niż zawsze.
- A tu co się stało?
- Anthony się stał.
- Pierdolisz. - Zrobiłem oczy jak pięć złotych. Jedno imię, a tyle się z nim wiąże.
- Nie, wiesz wózki za drogie.
- Weź sobie jaj ze mnie nie rób.
- Nie robię. Na stole leży dowód jeśli mi nie wierzysz. Przyjrzyj się uważnie.
   Nie mogłem w to uwierzyć. Anthony? Jakim cudem? Przecież to nie możliwe. Ale rysunek mówił więcej niż bym chciał. Emanował mocą, czymś czego żadna osoba nad naturalna nie mogła przegapić. Najlepsi mogli nawet wyczuć czyja ona jest. A ta mogła należeć tylko do jednej osoby. Tylko do niego.
- Ale on nie żyje. - Powiedziałem siadając na kanapie. Nadal nie mogłem w to uwierzyć.
- Na razie tak, ale to tylko kwestia czasu.
- Ile go nam zostało?
- Nie mam pojęcia. Jest tylko jedno rozwiązanie jak się dowiedzieć tego.
- Ty chyba nie myślisz o tym?
- Nie mamy wyboru. Jeden z nas musi się z nią zaprzyjaźnić.
- Będą kłopoty.
- Wiem, ale nie możemy czekać z założonymi rękami. 

środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 6

   Zaczynało mi szumieć w głowie. Spore ilości alkoholu we krwi dawały o sobie znać. Nie pamiętam kiedy tak się czułem. Od wielu lat unikałem alkoholu, używek. Nie chodziło tu o wiek, ani zdrowie bo jestem inny, ale o sam fakt, że wtedy stawałem się innym człowiekiem. Robiłem różne rzeczy, niektóre nie były zbyt miłe. Potem miałem wyrzuty sumienia. Dręczyły mnie i do tej pory dręczą, nie dają o sobie zapomnieć. Mogłem w pewnej części wyłączyć swoje człowieczeństwo, ale ja chciałem czuć ten ból, by nie zapomnieć o mojej drugiej, dzikiej naturze.
- Jeszcze jednego? - Gabriel wyrwał mnie z moich myśli.
- Nie. Już mi wystarczy. - Tak na prawdę chciałem więcej, ale musiałem być silny. Nie mogłem się złamać.
- Cóż, twoja strata. Mam nadzieję, że za mocno cię nie spiłem.
- Spokojnie. Nic mi nie jest.
- To dobrze. Teraz czas na twoje zadanie. Idź po swoją teczkę.
- Ale teraz? Jak?
- Kurwa weź mnie nie załamuj. Idź po tą pieprzoną teczkę. Dziewczyna jest tu, a jej ciotka pewnie dalej siedzi na tym swoim sabaciku.
- Na sabaciuku? O czym ty mówisz?
- Jej ciotka jest wiedźmą, ale jej moc jest ograniczona. Potrzebuje tej małej. Wiesz co się stanie jeśli nie przejdzie przemiany.
- Wiem. - Westchnąłem i spuściłem wzrok.
- Więc zrób to co masz zrobić i zajmijmy się tym wszystkim jak trzeba.


*Adelaida*

   Nie wiem który to był mój drink, ani która była godzina. Miałam to za przeproszeniem w dupie. Chciałam po prostu się napić żeby zapomnieć o tym wszystkim co się stało, by ulżyć sobie. Jak do tej pory szło mi świetnie. Zupełnie zapomniałam o bożym świecie. Dziewczyny mi w tym pomogły. Były w nie lepszym stanie ode mnie choć Megan była już lekko zielona, co zapowiadało, że będzie kolejna atrakcja tego wieczoru.
- To co dziewczyny pijemy? - Zapytała Sid.
- Polewaj. Meg dobrze się czujesz? - Pokręciła przecząco głową. - Daj mi śmietnik. Szybko!
   W ostatniej chwili Sydney zdążyła z koszem. Jeszcze chwila i by to się o wiele gorzej skończyło. Meg haftowała dobre parę minut. Opróżniła chyba cały swój żołądek. Z zielonej zmieniła się na białą jak kartka papieru. Chciałyśmy jej zrobić herbatę, ale uparła się że nic jej nie jest i może dalej pić. Odpuściłyśmy, żeby nie robić awantury.
- Dlaczego tu mieszkasz?
- Co takiego?
- No wiesz dlaczego się tu przeprowadziłaś?
- To skomplikowane. - Pomimo, że nieźle dałam czadu nie chciałam mówić o tym.
- Nikt normalny by tu nie przeprowadził się.
- Zamknij się Megan. - Powiedziała Sid. - Nikt nie musi ci się spowiadać.
- Przecież to jest kompletna dziura. Nic tu nie ma, żadnych perspektyw na przyszłość. Co tu w takim razie robisz? Z własnej woli chyba byś się tu nie przeniosła co?
- Weź się zamknij. Jesteś pijana.
- Weź się odpieprz. Czuję się świetnie. Adel przecież nam możesz powiedzieć. Co takiego się stało?
- Nie chcę o tym mówić. 
   Megan naciskała. Na nic się zdawały próby uciszenia jej. Ciągle pytała i pytała. Nie miałam ochoty im o tym opowiadać. Zbyt krótko je znałam, a to nie były informacje z którymi chciałam się dzielić z kimś mi obcym. Nawet moja stara przyjaciółka nie wiedziała wszystkiego. Nie to, że była zła czy nie ufałam jej, ale niektóre informacje zachowywałam jedynie dla siebie. Chciałam by było tak samo w tym przypadku. Niektórych rzeczy lepiej nie mówić ludziom. Są zbyt nieprzewidywalni i mogą nas zranić. 
- Przestań! - Już nie mogłam tego znieść. - O niczym wam
nie powiem, nie chcę o tym rozmawiać i koniec. Muszę wyjść się przewietrzyć. 
   Na dworze było przyjemne, orzeźwiające powietrze. Nie było ani za zimno, ani za gorąco, a w sam raz. Wzięłam parę głębokich oddechów i usiadłam na schodkach. Oparłam się o szczebelki i wygodnie się rozsiadłam. Nie zamierzałam tam zbyt szybko wracać. O nie. Musiałam ochłonąć bo mogło by to się źle skończyć, a tego nie chciałam. 

*Gabriel*

   Miał rację ona była inna, niczym rajski ptak. Każdy najmniejszy gest wykonywała z największą gracją, poruszała się tak płynnie, a jej głos był jak najczystsza melodia. Ideał. Gdyby nie przysięga bym ją zabrał ze sobą. Zabrał z dala od tego wszystkiego. Dał bym jej szczęście, spokój, wszystko czego by tylko zapragnęła. Ale była poza moim zasięgiem. Zazdrościłem mu. Miał najcenniejszy skarb, ją. Tyle, że ona o tym nie wiedziała, o wielu rzeczach nie miała pojęcia. Miała takie piękne, normalne życie, niestety już nie na długo. Wszystko miało się zmienić. Tak bardzo chciałem ją ocalić. Znałem ją tylko z opowieści, ale to mi w zupełności wystarczało. 
- Nie ładnie się tak natarczywie przyglądać komuś. - Zaświergotał ktoś koło mojego ucha. 
- Nie ładnie tak ludzi od tyłu zachodzić. 
- Nie mów, że tego nie lubisz. - Delikatnie przejechała koniuszkami palców w dół mojej ręki. - Uwielbiasz to.
- Przestań. Nie teraz. Lepiej mi powiedz co ty tutaj robisz?
- Stęskniłam się za tobą. 
- Kim?
- Chcę wiedzieć kim ona jest. Dlaczego tak bardzo namieszała. 
- Nie mogę ci tego powiedzieć. 
- Dlaczego? - Założyła dłonie i czekała na odpowiedź. 
- Bo to tajne. Z czasem się dowiesz, a teraz wracaj do domu. To nie twoja sprawa. 
- Nie chcę. Chcę zostać z tobą. 
- Nie! - Powiedziałem odrobinę za głośno. - Nie powinno cię tu być. Jeśli Blake się dowie, że w ogóle tu byłaś obydwoje będziemy mieli przejebane. Tego chcesz?
- Nie. - Zapadło milczenie. Dopiero po chwili się odezwała. - Lepiej będzie jeśli wrócę. Do zobaczenia niebawem. - Pocałowała mnie i zniknęłam w mroku. 
   Wróciłem wzrokiem na werandę, ale schody były już puste. Zniknęła. Pewnie wróciła do domu, albo z dziewczynami dalej baluje. Byłem zmęczony więc wróciłem do domu. Nie było jeszcze Blake'a więc wysłałem mu smsa i położyłem się spać.

*Adelaida*

   Pożegnałam się z dziewczynami i powoli szłam do domu. Po drodze zaczepiła mnie dziewczyna. Była mniej więcej w moim wieku i odrobinę wyższa. Otaksowała mnie wzrokiem i poszła dalej. Gdy mnie minęła cicho się zaśmiała. Odwróciłam się, ale jej już nie były jakby się rozpłynęła. Wydało mi się to dziwne. Może mam już schizy, w końcu nie tak mało wypiłam. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Gdy doszłam rzuciłam się na łóżko tak jak stałam. Nie miałam siły nawet  żeby przebrać się w piżamę, a co dopiero ogarnąć jakkolwiek.